Paweł Zerka
Dobrze się stało, że Transatlantyckie Porozumienie w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP) wzbudziło społeczne wątpliwości. Teraz pora na to, by o tym układzie zacząć rzeczowo dyskutować, odzyskując zainteresowanie społeczeństwa i rządzących sprawami, które wydają się abstrakcyjne i odległe – ale prawdopodobnie będą miały decydujący wpływ na to, w jakim świecie będą żyły kolejne pokolenia Polaków.
Zaniedbana debata
W okazjonalnej i powierzchownej jak dotąd dyskusji o TTIP padają głównie argumenty pozorne. Krytycy straszą przysłowiowymi już „chlorowanymi kurczakami” i amerykańskimi korporacjami. Zwolennicy przekonują, że dzięki układowi Polsce wzrośnie – PKB, eksport, zatrudnienie. Czy to z nieświadomości, czy z wyrachowania, jedni i drudzy traktują TTIP jak kolejną umowę handlową, którą można i należy oceniać sięgając po kryteria czysto ekonomiczne. Gdzieś umyka fakt, że TTIP, jeśli jest umową handlową, to umową par excellence między dwiema nowoczesnymi gospodarkami. A przede wszystkim jest traktatem międzynarodowym, mającym wzmocnić sojusz transatlantycki i określić warunki, na jakich toczyć się będzie globalizacja.
Politycy w Polsce niemal zupełnie sprawę tego przełomowego układu przemilczeli, nie doceniając jego wagi lub nie chcąc zrazić do siebie elektoratu w przededniu wyborów prezydenckich. Poważna debata o TTIP jeszcze się u nas nie rozpoczęła – co najwyżej mogliśmy zaobserwować niezdarne do niej przymiarki. Najwyższa pora, aby do tego tematu głośno odnieśli się obaj kandydaci na fotel prezydencki: Bronisław Komorowski i Andrzej Duda. Co prawda, urzędujący prezydent kilkakrotnie już wypowiadał się na temat TTIP, przedstawiając go jako „ogromną szansę dla zachodniego świata”. Jednak temat ten był dotąd jedynie marginalnym motywem jego kampanii. Z kolei kandydat PiS zapytany o TTIP stwierdził jedynie, że warto współpracować z USA.
Tymczasem, wyborcy powinni dowiedzieć się od obu kandydatów nie tylko tego, czy są zwolennikami TTIP – ale też dlaczego tak lub nie? Jakie szanse, a jakie zagrożenia dostrzegają w tym układzie? Jak mają zamiar przygotować społeczeństwo na scenariusz jego przyjęcia? A w szerszym wymiarze: jak chcą przygotować Polskę na wyzwania geopolityczne najbliższych dekad?
Dwa wymiary bezpieczeństwa
W publicznej debacie warto dostrzec w TTIP okazję do ożywienia modernizacji gospodarczej i wzmocnienia bezpieczeństwa Polski; nieodległą pod tym względem do unijnej akcesji i związanej z nią integracji z europejskim rynkiem. Najpierw trzeba jednak odejść od biernego spojrzenia na TTIP, nagminnie charakteryzującego zarówno zwolenników tego układu (z założenia traktujących go jako korzyść), jak i jego oponentów (z założenia widzących w nim zagrożenie). Pora uchylić założenia, aby móc zobaczyć więcej wymiarów tego skomplikowanego porozumienia.
Warto też przywołać twarde dane. Według danych Amerykańskiej Izby Handlowej w Polsce działa prawie 800 firm z udziałem kapitału amerykańskiego, a realna wartość inwestycji przekracza 90 mld zł. Zapewniają one około 200 tysięcy miejsc pracy. Co najciekawsze, nie chodzi tu wyłącznie o wielkie korporacje, lecz przede wszystkim o małe i średnie przedsiębiorstwa oraz mikrofirmy. Około 60% z wyżej wymienionych firm ma zatrudnienie na poziomie mniej niż 10 osób. Polska ma też od 1990 roku podpisany ze Stanami Zjednoczonymi układ o mechanizmie rozstrzygania sporów na linii inwestor-państwo (tzw. ISDS), który do tej pory nie wzbudzał większych kontrowersji i stał się podstawą zaledwie kilku pomniejszych spraw arbitrażowych, dając natomiast amerykańskim inwestorom poczucie pewności na polskim rynku.
To prawda, że nie ma w Polsce wielu dużych firm, którym zwykle najłatwiej jest dokonywać globalnej ekspansji. Ale jednym z kluczowych elementów negocjowanego porozumienia są bariery pozataryfowe, których zniesienie ma ułatwić sytuację przede wszystkim małym i średnim przedsiębiorstwom (MŚP). Tymczasem, istnieje już szereg polskich MŚP, które z powodzeniem radzą sobie na globalnych rynkach, w tym na tym amerykańskim – między innymi Fakro (producent okien), Drutex (producent okien i drzwi z PCV), czy firmy specjalizujące się w IT i oprogramowaniu. Porozumienie między UE i Stanami Zjednoczonymi powinno ośmielić do gospodarczej ekspansji jeszcze więcej polskich przedsiębiorstw. Doświadczenia Włoch, Belgii i Hiszpanii pokazują, że to małe i średnie firmy mogą stać się motorem wzrostu PKB i globalnej ekspansji, a co za tym idzie – modernizacji gospodarczej.
W ostatnich latach dały o sobie znać strukturalne ograniczenia i zagrożenia związane z koncentracją polskiego eksportu w Europie. Niemal 90% polskiego eksportu trafia na europejskie rynki, z czego jedna trzecia do Niemiec – nawet jeśli duża część jest potem dalej re-eksportowana w świat. Polski rząd zaangażował się w proces globalizacji polskiej gospodarki, jednak jego dotychczasowe wysiłki miały niedookreślony charakter. Trudno doszukać się spójnej i konsekwentnej strategii w następujących po sobie programach Go Africa!, Go China!, czy promocji tak zwanych „rynków perspektywicznych”. W tym sensie, TTIP ma szansę rozwiązać problem uporządkowania priorytetów, skłaniając do skoncentrowania większej uwagi na rynku amerykańskim. Z kolei wejście na rynek Stanów Zjednoczonych – lub samo już ułatwienie takiej możliwości – powinno zachęcić polskich eksporterów do odkrycia kolejnych rynków, na przykład sąsiedniej Ameryki Łacińskiej czy państw położonych nad Pacyfikiem.
Gdyby TTIP choć trochę przyczynił się do umiędzynarodowienia polskich przedsiębiorstw, już to uczyniłby Polskę krajem bezpieczniejszym – siłą swojej gospodarki i jej mocniejszego zakotwiczenia w strukturach gospodarczych Zachodu. To z kolei pokazuje, że częste przeciwstawianie w dyskusjach o TTIP argumentów ekonomicznych i strategicznych (rozwój handlu vs „gospodarcze NATO”) bazuje na fałszywej alternatywie. Jedno z drugim jest bowiem silnie związane. Układ ten, owszem, jest istotny z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski, jednak nie tylko z uwagi na przyszłą geopolityczną pozycję wspólnoty Zachodniej, do której Polska przynależy. Także ze względu na realną gospodarkę i związaną z tym międzynarodową siłę Polski w kolejnych dekadach.
Dobry pretekst
Zastanawiając się nad miejscem Polski na globalnej szachownicy, Adam Balcer i Kazimierz Wóycicki ze Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego piszą: „Pogłębiający się rozdźwięk między malejącą obecnością tematyki międzynarodowej w debacie publicznej a rosnącym wpływem procesów globalnych na życie Polaków ma, niestety, także negatywne konsekwencje dla jakości polskiej demokracji. To zjawisko wywołuje bowiem pogłębianie się elitarnego charakteru polityki zagranicznej i jej odrywanie się od kontekstu społecznego. Dzieje się tak w sytuacji, gdy polityka zagraniczna coraz bardziej potrzebuje legitymizacji społecznej, ze względu na fundamentalne wyzwania zewnętrzne stojące obecnie przed Polską” (Polska na globalnej szachownicy, Warszawa 2014).
Trudno uniknąć wrażenia, że TTIP jednak „spada nam z nieba” – w podwójnym sensie. Z jednej strony, pozwala wrócić do zaniedbanej dyskusji o sprawach globalnych, które są dla Polski nie mniej ważne, jak konflikt na Ukrainie (pomijając już fakt, że nie sposób w pełni zrozumieć polityki rosyjskiej, nie biorąc pod uwagę globalnego kontekstu). Z drugiej strony, stwarza pretekst do debaty o niezbędnych, a pewnie również nieuniknionych dostosowaniach modernizacyjnych w Polsce – która musi porównywać się już nie tylko z Zachodem, ale też z globalną „całą resztą”.
Poniższy tekst jest fragmentem raportu „TTIP, Polska i globalizacja”, który zostanie opublikowany przez demosEUROPA w czerwcu 2015.