Warunkiem sukcesów polskiej gospodarki w niedalekiej przyszłości stanie się bliższa współpraca firm ze sobą nawzajem oraz z różnymi segmentami państwa. Polska polityka gospodarcza powinna zatem przybrać formułę, w której firmy stawiają ambitne cele państwu, a państwo przedsiębiorcom.
Przez ostatnie 25 lat wiele polskich przedsiębiorstw nauczyło się skutecznie konkurować na rynku polskim i międzynarodowym. Szczególne sukcesy firmy odniosły w takich branżach jak przetwórstwo żywności, produkcja mebli i okien, środków transportu czy maszyn górniczych. Są to wszystko branże wymagające relatywnie dużego udziału złożonej pracy ludzkiej oraz odpowiedniej jakości kadry technicznej. Co więcej, powoli rośnie liczba firm stworzonych przez polskich przedsiębiorców, które obecnie są pełnowartościowymi graczami w swoich branżach w skali europejskiej. Firmy takie jak m.in. PESA, Solaris, Stocznia Remontowa, Wielton, Synthos, Famur, Kopex, Maspex czy Selena mierzą się już wyłącznie z konkurentami światowymi.
Aby skutecznie konkurować w skali europejskiej, a nawet światowej, firmy te nauczyły się porządkować procesy, rozwijać nowe produkty, budować efektywne zespoły i struktury zarządzania. Wykształciły też konkurencyjne technologie produkcji i modele biznesowe, a także stały się integratorami łańcucha wartości obejmującego kooperantów w kraju i za granicą. Szczególnie wartościowe jest, jeżeli w procesie tworzenia łańcucha kooperantów doprowadziły do powstania wokół nich sieci mniejszych i większych polskich poddostawców komponentów, półproduktów i usług.
Przedsiębiorczość – dobro narodowe
Na polskie firmy budujące pozycję konkurencyjną w Europie i świecie należy patrzeć jak na dobro narodowe. Tak właśnie rozumują rządy wszystkich państw grupy G20, które traktują je jednocześnie jako zasób strategiczny. Wielkość tych zasobów w skali poszczególnych krajów jest ograniczona, dlatego rządy takich państw jak USA, Niemcy, Francja, Szwajcaria czy Japonia ostrożnie podchodzą do kwestii sprzedawania rodzimych firm w obce ręce i wielokrotnie ingerują w te procesy bez względu na to, czy chodzi o przedsiębiorstwa państwowe, czy prywatne. Powoli także coraz większa grupa praktyków, ekspertów, urzędników wysokiego szczebla i polityków zaczyna rozumieć, że na obecnym etapie dojrzałości naszej gospodarki tego rodzaju mechanizmy potrzebne są również w Polsce.
Nie należy jednakowoż zapominać, że współczesna polska gospodarka, a w szczególności przemysł, rozwija się w warunkach głębokiej współzależności z otoczeniem globalnym. Około 50 proc. wartości produkcji firm przemysłowych w Polsce wytwarzają przedsiębiorstwa kontrolowane przez kapitał zagraniczny – jest to jeden z najwyższych poziomów na świecie. Tak duża rola zagranicznych firm może być uznana tyleż za uciążliwość, co potężny atut. Z jednej strony, istnieje pewne ryzyko znaczących transferów kapitału poza Polskę, szczególnie w okresach kryzysowych. Z drugiej jednak strony, bezpośrednie inwestycje dają bardzo wysokie prawdopodobieństwo transferu wiedzy do Polski oraz szansę rozwoju dla krajowych firm.
Mimo wielu krytycznych opinii na ten temat, w świetle twardych danych trudno zakwestionować fakt, że taki rodzaj współzależności jest dla nas obecnie korzystny. Jest to szczególnie widoczne z perspektywy handlu zagranicznego. Polskie przewagi eksportowe są zbudowane na inwestycjach ulokowanych w Polsce przez zagraniczne koncerny. Nie tylko stoją one za aż 70 proc. naszego eksportu, ale przede wszystkim wpinają polską gospodarkę w globalne łańcuchy wartości (dalej: GŁW). Co więcej, dobra eksportowane przez zagraniczne firmy są bardziej złożone i zawierają wyraźnie większą wartość dodaną niż dobra eksportowane przez firmy krajowe.
Koniec walki w pojedynkę
Ucieczka części tego kapitału jest ryzykiem, które musimy wkalkulować w nasze położenie geopolityczne, ale i geogospodarcze. Tak jak wiemy, że z czasem przeminą duże fale funduszy z budżetu UE, tak też pewna część inwestycji zagranicznych może przeminąć wraz z rosnącymi kosztami pracy. Należy zatem potraktować okres ich pobytu w kategoriach szans, które trzeba maksymalnie wykorzystać dla własnych celów. Musimy jednak rozumieć, dokąd chcemy, aby polski przemysł zmierzał – i jest to praca, którą dzisiaj muszą wykonać przede wszystkim polscy politycy.
Nadrzędnym celem polskiej przemysłowej polityki rozwojowej powinna być maksymalizacja sterowności oraz budowa możliwie najszerszego instrumentarium realizacji własnych interesów. W dzisiejszych czasach oznacza to opanowywanie najbardziej wartościowych ogniw łańcuchów wartości i zabezpieczanie dostępności do najcenniejszych i najbardziej ograniczonych zasobów, a także posiadanie statusu gracza z prawem weta w złożonych, wielostronnych układach gospodarczych.
Aby zrealizować tak zdefiniowany cel, potrzebne jest dużo więcej niż tylko poprawnie lub nawet sprawnie działające państwo. Co więcej, nie wystarczą już tylko odważne i sprawne firmy. Czas walki w pojedynkę przemija. Nadchodzi czas, kiedy niezbędnym warunkiem odnoszenia dalszych sukcesów będzie coraz bliższa współpraca firm z różnymi segmentami państwa oraz firm ze sobą nawzajem. Stawiamy zatem tezę, że polska polityka gospodarcza powinna szybko przybrać taką formułę, w której firmy stawiają ambitne cele państwu, a państwo takież same cele przedsiębiorcom. I obie strony muszą zrobić naprawdę wiele, by do takiej formuły się przygotować.
Autorami artykułu jest Jan Filip Staniłko, dyrektor programu Industralizacja 3.0 w Warszawskim Instytucie Studiów Ekonomicznych i Krzysztof Domarecki, przewodniczący Rady Nadzorczej Selena FM S.A.