Po wyraźnym sygnale z Brukseli, że rządowy program naprawczy bankrutującej Kompanii Węglowej zostanie uznany za niedozwoloną pomoc publiczną, kopalnie należące do tej państwowej spółki znalazły się w bardzo trudnym położeniu. Choć premier Ewa Kopacz przekonuje, że nowa Kompania Węglowa jednak powstanie i apeluje o „więcej optymizmu”, ryzyko niekontrolowanego bankructwa spółki jest większe niż kiedykolwiek.
– Parafrazując amerykańskie powiedzenie, mamy w górnictwie taki dobry kryzys, że szkoda go nie wykorzystać dla dobra Polski – mówi money.pl Maciej Bukowski, ekspert Forum Analiz Energetycznych, prezes Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych. – Jeśli zreformujemy i sprywatyzujemy tę branżę, a przy okazji zlikwidujemy przywileje emerytalne w tym zawodzie, to i górnictwo z kryzysu wyjdzie dużo silniejsze, i Polska na tym zyska – przekonuje. Zaznacza jednak, że polskie górnictwo, w które w ciągu ostatnich 25 lat wpompowano 80 mld zł, to schyłkowy sektor naszej gospodarki.
Jacek Bereźnicki, money.pl: Czy trwały spadek cen węgla poniżej 50 dolarów za tonę oznacza chroniczną nierentowność polskich kopalń węgla?
Dr Maciej Bukowski, Warszawski Instytut Studiów Ekonomicznych: Żeby osiągnąć rentowność, zatrudnienie w Kompanii Węglowej lub innych spółkach skarbu państwa powinno się zmniejszyć dwu- a nawet trzykrotnie. To jednocześnie oznacza redukcję wydobycia, co jest konieczne, gdyż koszt jednostkowy wydobycia węgla w Polsce jest wyższy od cen światowych. Tak jest już teraz, nie mówiąc już o prognozach – według mnie bardzo prawdopodobnych – które mówią o dalszym spadku cen węgla.
Co jest powodem tak głębokiego spadku cen tego surowca?
Chiny przechodzą głębokie spowolnienie wzrostu gospodarczego. Można się spodziewać, że będą przeżywały kłopoty w ciągu najbliższych kilku lat, ponieważ mocno przeinwestowały, a trudno o miękkie lądowanie w takiej sytuacji. To jednak oznaczać musi między innymi spadek zapotrzebowania na energię – wiele zakładów się zamyka, wstrzymuje produkcję, a nacisk na podnoszenie efektywności, oszczędzanie na wszystkim, w tym na energii jest duży
A branża energetyczna nie była na to przygotowana.
Na fali boomu surowcowego pierwszej dekady obecnego wieku bardzo rozwinęły się światowe moce produkcyjne w górnictwie. Mamy bardzo dużo kopalń w Australii, Kolumbii, Stanach Zjednoczonych, które bardzo tanio produkują węgiel, a także metale, na rynek światowy. Wzrost mocy produkcyjnych w górnictwie nastąpił w oczekiwaniu na dalszy szybki wzrost zapotrzebowania na węgiel i inne surowce w Chinach. Gdy ten boom się kończy, mamy bardzo dużo tych, którzy chcą produkować, a mniej tych, którzy chcą kupować. Ceny spadają.
Wróćmy do polskiego górnictwa. Występuje tu pewien paradoks, ponieważ z jednej strony mamy gigantyczne straty Kompanii Węglowej i JSW, zamykane są kopalnie, a z drugiej strony są prywatni – krajowi i zagraniczni – inwestorzy, którzy zapowiadają budowę całkiem nowych kopalń.
Czy rzeczywiście zainwestują i otworzą nowe kopalnie, to się okaże.
Ale jednak mają jakieś kalkulacje, z których wynika, że to opłacalny interes.
Tak, bo oni chcą to robić w zupełnie innej technologii, przy znacznie mniejszym zatrudnieniu, a co za tym idzie, dużo większej efektywności w przeliczeniu na pracownika. W tej chwili polski górnik wydobywa około 700 ton węgla rocznie, podczas gdy górnik w zamykanej właśnie kopalni głębinowej – czyli takiej jakie najczęściej mamy w Polsce – w Wielkiej Brytanii 2,1 tys. ton węgla rocznie, czyli trzy razy więcej. Z kolei w Stanach Zjednoczonych w najgorszych kopalniach głębinowych jest to aż 2,5 tys. ton, a w przeciętnych – 4 tys., o wydobyciu odkrywkowym nie wspominając. O czym więc mówimy? Wydajność polskiego górnika jest nieprawdopodobnie niska, zwłaszcza w państwowych spółkach.
Wynika to bardziej z przerostu zatrudnienia czy z przestarzałej technologii?
I z jednego, i z drugiego. W tych kopalniach wielu ludzi mogłoby przestać pracować z dnia na dzień bez spadku wydobycia, nic by się nie stało. Drugą rzeczą jest bardzo zła organizacja pracy, choć po części to także pochodna tego, jak są ułożone złoża węgla. Niekiedy górnik traci kilka godzin tylko na to, by w ogóle dotrzeć do ściany i aby potem wrócić na powierzchnię. To oznacza, że efektywnie pracuje przez połowę swojego czasu pracy. Eksploatacja takiej kopalni jest bez sensu, siłą rzeczy jej efektywność musi być niska.
Czyli kopalnie tego typu są niereformowalne, nic nie da się z nimi zrobić?
Tak, nie ma sensu takich kopalń utrzymywać, nie ma sensu schodzić na tysiąc metrów i głębiej, to po prostu się nie opłaca. Nie ma innej możliwości, trzeba stopniowo zamykać te kopalnie, które nie mają przyszłości, trend jest nieodwracalny. Nie można wydobywać siedmiuset ton na pracownika, skoro na Zachodzie nie opłaca się wydobywać nawet dwóch tysięcy. Mamy wprawdzie niższe płace, więc może – na razie – wystarczyłoby 1200 czy 1500 ton, ale na pewno nie 700.
Wspomniani inwestorzy podkreślają, że ich kopalnie będą wolne od układów zbiorowych.
Muszą być. Kultura związków zawodowych, jaka się wytworzyła w Polsce, jest bardzo niekooperatywna. Nie jest tak jak w Niemczech, gdzie związki zawodowe w dialogu z pracodawcami ustalają rozsądne ścieżki płac. W Polsce związki są bardzo rozbudowane właśnie w sektorze publicznym, w państwowych przedsiębiorstwach – w energetyce, górnictwie, PKP, czy szkołach. I bronią się rękami i nogami przed prywatyzacją. W prywatnych przedsiębiorstwach związków jest mniej i zachowują się zupełnie inaczej. Prywatny inwestor nie może sobie pozwolić na takie same związki, jak w państwowych kopalniach, bo to wprost prowadzi do nieszczęścia.
Do nieszczęścia?
Kiedy był boom surowcowy, związkowcy żądali podwyżek płac, a kiedy się skończył, nie chcą partycypować w stratach. W państwowych spółkach spirala podwyżek w czasie hossy doprowadziła do ustalenia płac znacznie powyżej stawek rynkowych, co łatwo dostrzec porównując płace w bankrutującej Kompanii Węglowej i znacznie bardziej wydajnej prywatnej Bogdance. Przykład Bogdanki jasno pokazuje, że górnicy są gotowi pracować za wyraźnie niższe stawki, a jednocześnie – dzięki lepszej organizacji pracy i umaszynowieniu być wyraźnie bardziej wydajni niż to, co jest standardem w państwowych spółkach górniczych z Kompanią Węglową na czele.
Czyli problemy KW to w dużej mierze wina związków?
Związkowcy chcą podwyżek i wzrostu zatrudnienia, gdy jest dobrze, a potem jak przychodzi kryzys, to nie są gotowi ani do redukcji etatów, ani do zmniejszenia płac czy premii. Po prostu kwestionują rzeczywistość. Tak się nie da funkcjonować. Jeśli górnictwo ma w ogóle istnieć, to wymaga inwestycji, a jest to bardzo kapitałochłonny sektor. Trzeba więc mieć pieniądze na inwestycje, nie można przejadać większości zysków na płace gdy jest dobrze – nie przypadkiem rentowność Kompanii Węglowej była w boomie kilkukrotnie niższa niż Bogdanki. W państwowych spółkach bezsilne – bo szachowane z dwóch stron przez związki zawodowe i polityków – zarządy zachwiały proporcję między przychodami i kosztami, przejadając gros zysków w czasach prosperity. Gdy przyszedł kryzys, okazało się, że nie ma poduszki, która zamortyzowałaby upadek.
Czy prywatne kopalnie radzą sobie lepiej?
To naprawdę nie jest przypadek, że w Bogdance wydajność pracy jest o kilkadziesiąt procent wyższa, płace są niższe o jedną piątą, a zatrudnienie odpowiednio mniejsze. Wydajność w Bogdance to ok. 1400 ton na pracownika przy przeciętnej w spółkach państwowych niewiele większej niż 700 ton. Proszę zwrócić uwagę, co zrobił jej właściciel, gdy ceny węgla zaczęły spadać – zaczął redukować zatrudnienie, szukać oszczędności i możliwości wzrostu wydajności. Prywatny właściciel wie, że jest nie tylko „dzisiaj”, ale też „jutro”. Musi myśleć nie tylko o tym, by mieć pieniądze na bieżącą działalność, ale także na konieczne inwestycje. Wczoraj może jeszcze wystarczało 1400 ton, ale już dziś to raczej 1800 ton, a może niedługo konieczne będzie 2000 czy 2500 ton? To bardzo prawdopodobne, bo węgiel jest tani, a płace w Polsce rosną. Zarządy będą więc się musiały liczyć – za parę lat – z presją płacową. Wiedząc o tym, trzeba już dziś myśleć o inwestycjach i większym umaszynowieniu bo tylko ono pozwala w długim okresie podnosić płace.
Czyli nie ma innego wyjścia niż prywatyzacja?
Prywatna kopalnia jest zarządzana lepiej. No i nie ma nad głową polityków, którzy nigdy – nie tylko w górnictwie – nie są zainteresowani ekonomiczną racjonalnością. Trzeba więc sprywatyzować państwowe kopalnie i to jak najszybciej – jak będą prywatne, to inwestorzy będą wiedzieć, co trzeba z nimi zrobić: ten pokład zamykamy, ten utrzymujemy, tylu ludzi zatrudniamy, tylu przekwalifikujemy, tylu ludzi zwalniamy, tak zmieniamy organizację, tak inwestujemy i tak dalej.
Państwowe firmy raczej tak nie działają.
Nie zachowują się tak, bo ich właściciel nie wymaga, by racjonalnie myślały o przyszłości, dbały o swój długoterminowy interes. Państwowy właściciel wymaga od swoich firm, by dbały o spokój społeczny – jak najwięcej zatrudniały i płaciły dużo. Cieszy się także, jeśli ma trochę posad do obsadzenia. To atrakcyjne dla polityków, ale dla społeczeństwa kosztowne.
Czyli próby naprawy państwowych gigantów w rodzaju KW i JSW są skazane na porażkę?
Nie wierzę w programy naprawcze bez prywatyzacji.