Koniec karnawału w Brazylii?
Paweł Zerka
Komentarz
Nowa seria protestów obserwowanych w Brazylii, choć ma ograniczony charakter, świadczy o utrzymującym się w społeczeństwie poczuciu niezadowolenia. To, w perspektywie przyszłorocznych wyborów prezydenckich, może utorować drogę dla politycznej zmiany warty. Niemniej bez względu na to, kto przejmie stery władzy, będzie mu trudno podjąć niepopularne decyzje polityczne, które Brazylijczyków musiałyby w końcu wybudzić z pięknego snu.
Nowa klasa półśrednia
Cztery miesiące temu Brazylią wstrząsnęła fala wielomilionowych protestów, których nie widziała ona przez kilkanaście lat. Choć od tego czasu kryzysowa sytuacja została już zażegnana, co jakiś czas w różnych miejscach kraju wybuchają pomniejsze protesty. Od kilku tygodni w Rio de Janeiro trwa strajk nauczycieli, którzy domagają się podwyżki i poprawy warunków pracy. W ich protestach brało dotychczas udział od pięciu do dziesięciu tysięcy osób: nauczycieli, uczniów i innych „niezadowolonych”. Strajk przykuł uwagę międzynarodowych mediów w chwili, gdy doszło do starć między policją i anarchistami, którzy dołączyli do protestu.
Aby sensownie rozmawiać o tych zdarzeniach, należy spojrzeć na nie z szerszej perspektywy. Coraz wyraźniej widać, że „latynoski kolos” –mimo historycznie niskiego poziomu bezrobocia i stabilnej pozycji makroekonomicznej- wkracza w okres głębokiego kryzysu polityczno-gospodarczego. Co gorsza, perspektywy wyjścia z niego wyglądają mało obiecująco. Wspominając dwie dekady przyspieszonego wzrostu gospodarczego Brazylii, coraz częściej przywołuje się metaforę „kurzego lotu” (port. vôo de galinha). Na krótko wzbiwszy się w powietrze, znów spadła ona na ziemię. Dla społeczeństwa i klasy politycznej to wyjątkowo twarde lądowanie.
Przez ostatnie kilkanaście lat Brazylia korzystała z nadzwyczajnych okoliczności. Z jednej strony, generowany przez Chin i resztę Azji boom na surowce naturalne zapewniał jej wyjątkowe wpływy budżetowe. Z drugiej strony, Brazylia czerpała zyski z tak zwanej „renty demograficznej”. Relatywnie młode społeczeństwo zapewniało wysokie wpływy podatkowe, jednocześnie nie wywierając nadmiernej presji na świadczenia społeczne. Rządy Luli da Silvy i Dilmy Rousseff przeznaczyły znaczną część nadzwyczajnych środków na politykę społeczną, dzięki której czterdzieści milionów obywateli wyszło z biedy, a kolejne czterdzieści zasiliło szeregi nowej klasy średniej.
Wygląda jednak na to, że Brazylia dużą część środków „przejadła”, tym samym marnotrawiąc niepowtarzalną okazję do budowy fundamentów pod długotrwały rozwój. Mimo olbrzymich wpływów budżetowych z podatków i eksportu surowców, rząd nie zmodernizował w wystarczającym stopniu infrastruktury transportowej ani nie przeprowadził niezbędnej reformy służby zdrowia czy szkolnictwa. Nie zdecydował się również na reformę systemu emerytalnego, który należy do najszczodrzejszych na świecie1. Brazylia przeznacza na emerytury 11,3% PKB, czyli procentowo mniej więcej tyle samo, co Niemcy albo Francja, podczas gdy wskaźnik obciążenia demograficznego (stosunek liczby emerytów do liczby pracujących) jest w jej przypadku trzykrotnie niższy. Istnieją zatem powody do obaw o to, co stanie się, gdy społeczeństwo brazylijskie w końcu się zestarzeje. A z czasem do tego dojdzie: w ciągu ostatnich czterdziestu lat współczynnik dzietności spadł w Brazylii z poziomu 5,8 do zaledwie 1,8.
Co gorsza, wzrost gospodarczy Brazylii był w ostatnich latach napędzany w istotnej mierze konsumpcją wewnętrzną, nie towarzyszyły mu natomiast niezbędne inwestycje. W porównaniu ze społeczeństwami o podobnych charakterystykach, gdy chodzi o rozwój gospodarczy, liczebność populacji oraz wielkość kraju, Brazylijczycy zaciągają dwa razy więcej kredytów konsumpcyjnych a dwa razy mniej kredytów hipotecznych2. Jednym słowem, miejscowa klasa średnia zdążyła już zadłużyć się po uszy, nie zgromadziła jednak majątku na przyszłość. To czyni jej sytuację wyjątkowo niestabilną. Zresztą, nazywanie Brazylii krajem klasy średniej wydaje się mocno na wyrost. Najliczniejszą klasę społeczną stanowi w tej chwili nie pełnoprawna klasa średnia (ok. 30%), ani nie biedota (ok. 30%), lecz znajdująca się pomiędzy nimi klasa „półśrednia” (ok. 40%), składająca się z osób, które przeżywają dzień za równowartość od 4 do 10 dolarów.
Paradoks oburzenia
To właśnie ta nowa, tracąca grunt pod nogami klasa średnia lub półśrednia, należy do głównych wyrazicieli społecznego niezadowolenia. Można to dość łatwo zrozumieć: należący do niej Brazylijczycy dostąpili awansu społecznego i teraz są zainteresowani utrzymaniem tej pozycji. Jednocześnie, zaczynają przywiązywać rosnącą wagę do spraw, wobec których wcześniej czuli się albo obojętni, albo bezradni, takich jak: jakość służby zdrowia i szkolnictwa, inkluzywność systemu politycznego, poziom korupcji. Swego rodzaju paradoks polega na tym, że ich awans społeczny stał się możliwy dzięki redystrybucyjnej i prokonsumpcyjnej polityce ostatniej dekady. Rząd Dilmy Rousseff, przeciwko któremu skierowana jest znaczna część oburzenia, jest w pewnym sensie ofiarą własnego sukcesu.
Również za ostatnimi protestami nauczycieli kryje się skomplikowana sytuacja, gdy chodzi o motywacje i cele polityczne poszczególnych stron konfliktu. Owszem, nauczyciele należą do najgorzej wynagradzanych przedstawicieli brazylijskiej inteligencji. Zarazem jednak, korzystają z nadzwyczajnych przywilejów w ramach systemu emerytalnego, który i bez tego jest wyjątkowo szczodry. Mogą przejść na emeryturę pięć lat wcześniej niż inni pracownicy, czyli już w wieku około 50 lat.
Czy rozwiązaniem byłoby zwiększenie wydatków na system edukacji? Brazylia wydaje na nią w tej chwili 5,6% PKB, czyli więcej od średniej OECD. Ale chociaż rząd zapowiada wzrost wydatków do poziomu 10% w 2020 r., wydaje się to wyjątkowo mało prawdopodobne. Pole manewru uległo w ostatnim czasie zdecydowanemu zawężeniu. Z czego bowiem sfinansować nowe wydatki? Trudno myśleć o wzroście podatków w sytuacji, gdy obciążenie fiskalne już teraz ma w Brazylii poziom 36%: typowy raczej dla krajów Zachodnich, nie zaś dla społeczeństwa na dorobku. Trudno planować nowe wydatki, gdy wzrost gospodarczy spadł z poziomu 6-7% do zaledwie 0,9% w 2012 r.
Najnowsze projekcje Międzynarodowego Funduszu Walutowego nie są przy tym rewelacyjne: Brazylia ma przez kolejne dwa lata rosnąć w tempie 2,5% rocznie, poniżej regionalnej średniej3. Co gorsza, wolniejszy wzrost gospodarczy może utrzymać się na dobre, jako swego rodzaju nowy poziom równowagi. Może się tak zdarzyć mimo utrzymujących się korzystnych warunków zewnętrznych: wysokiego poziomu globalnego wzrostu gospodarczego, wysokich cen surowców naturalnych na rynkach międzynarodowych, niskiego oprocentowania obligacji państw wschodzących oraz szerokiego strumienia płynących w ich kierunku kapitałów. Te warunki bynajmniej nie stały się dla Brazylii mniej korzystne niż w „złotych latach” 2003-2008, natomiast przestały już ulegać dalszej poprawie4.
W sytuacji, gdy trudno liczyć na powrót do wysokiego poziomu wzrostu gospodarczego, a rząd ma coraz węższe pole manewru fiskalnego, należy spodziewać się powtarzających się, mniejszych lub większych, wybuchów społecznego niezadowolenia: takich jak ostatnie protesty nauczycieli. W kontekście przyszłorocznych wyborów prezydenckich zaplanowanych na październik 2013 r., może to teoretycznie utorować drogę dla trzeciej siły na brazylijskiej scenie politycznej.
Dilma Rousseff, częściowo odbudowawszy poparcie utracone w wyniku protestów sprzed pół roku, pozostaje wciąż główną kandydatką do zwycięstwa. Ale wyrasta jej silna rywalka w osobie Mariny Silvy: byłej Minister Środowiska w rządzie Luli (2003-2007), wspieranej przez szefa Socjalistycznej Partii Brazylii i obecnego gubernatora stanu Pernambuco, Eduardo Camposa. Jeżeli wspólnie uda im się zaprezentować jako nowocześnie lewicowa opcja polityczna, proekologiczna i pozaestablishmentowa (a zatem zdolna zmierzyć się z problemem korupcji na najwyższym szczeblu), wówczas mają szansę zagospodarować rosnące niezadowolenie społeczne i sprawić niespodziankę w najbliższych wyborach.
Jednak nawet gdyby do tego doszło, również im byłoby niesłychanie trudno przeprowadzić niezbędny remanent w brazylijskim systemie społeczno-gospodarczym. Pomijając ograniczenia wynikające z samego ustroju politycznego (silna pozycja parlamentu i władz regionalnych; silne wpływy polityczne wiodących grup interesu), ponowne wyprowadzenie Brazylii na ścieżkę wzrostu wymagałoby podjęcia wielu niepopularnych decyzji: reformy systemu emerytalnego; ograniczenia nadzwyczajnych „rent”, z jakich korzystają środowiska związane z władzą; zmiany punktu ciężkości pomiędzy konsumpcją a inwestycjami. Wątpliwe, aby coraz bardziej niezadowolone społeczeństwo zdecydowało się poprzeć tych, którzy będą głosić „koniec karnawału” – choćby ten wydawał się nieunikniony.
1„Land of the setting sun”, The Economist, 28 września 2013 r.
2„The Rising Latin American and Caribbean Middle Class”, World Bank, 2013 r.
3„World Economic Outlook 2013: Transitions and Tensions”, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, październik 2013 r.
4 E. Talvi, I. Munyo, „Latin America Macroeconomic Outlook: A Global Perspective. Are the Golden Years for Latin American Over?”, Brookings Global, czerwiec 2013 r.