Julia Michalak
Jeżeli kiedyś Europejski Bank Centralny podejmie decyzję o wyemitowaniu banknotu o nominale 1000 euro, to być może na jego rewersie obok mostów, będących metaforą wspólnoty i porozumienia, znajdzie się sieć energetyczna – symbol zjednoczonej Europy XXI wieku.
Wieczny powrót Argentyny
Paweł Zerka
Komentarz
W ubiegłym tygodniu, w ciągu zaledwie dwóch dni, argentyńskie peso osłabiło się o 17% względem dolara. Zważywszy na kurczący się stan rezerw zagranicznych, rozpędzoną inflację i malejące zaufanie obywateli do własnej waluty, groźba kryzysu znów stała się realna. Złośliwi mówią, że to nic nadzwyczajnego – przecież Argentyna przeżywa załamania gospodarcze co dziesięć lat. W tym wypadku byłaby to jednak prawdziwa ironia losu. Przez ostatnią dekadę koniunktura międzynarodowa wyjątkowo sprzyjała całej Ameryce Łacińskiej. Argentyna to (obok Wenezueli) jedyna licząca się w regionie gospodarka, która tej szansy nie wykorzystała.
K jak kryzys
Szukanie źródła bieżących problemów Argentyny jest jak rozplątywanie gordyjskiego węzła.
Ekonomiczną odpowiedź można by zacząć tak: rząd pozwolił na dewaluację peso, gdyż kurczący się stan rezerw zagranicznych w skarbcu Banku Centralnego uczynił go niezdolnym dalej utrzymywać sztucznie zaniżony kurs narodowej waluty względem dolara. Obrona kursu miała dotychczas uzasadnienie przede wszystkim polityczne. Nestor i Cristina Kirchner, rządzący Argentyną nieprzerwanie od 2003 roku, nie pozwalali na osłabienie peso, gdyż w oczach opinii publicznej nieuchronnie zostałoby to odebrane jako przyznanie się do fałszowania danych na temat inflacji, jednocześnie stwarzając ryzyko rozkręcenia się inflacyjnej spirali. Oficjalnie roczna inflacja wynosi 10%, ale według niezależnych szacunków sięga niemal 30%. Tak wysoki poziom wynika nie tylko z rosnących wydatków budżetowych, które Kirchnerowie finansują w dużej mierze dodrukowywaniem pieniędzy, ale również ze wzrostu oczekiwań inflacyjnych w związku z… niepewnością wokół faktycznych wskaźników gospodarczych.
Po przejęciu kontroli nad narodowym instytutem statystycznym INDEC w 2007 roku, praktyka „upiększania” danych o inflacji przez rząd stanowiła w Argentynie tajemnicę Poliszynela. Do jesieni ubiegłego roku nie było jednak mowy o tym, aby rząd do tej praktyki się przyznał. Do końca liczył na przygniatające zwycięstwo w cząstkowych wyborach parlamentarnych, które pozwoliłoby mu na zmianę konstytucji i otwarcie dla Cristiny Fernández de Kirchner drogi do trzeciej z kolei prezydentury. Dopiero teraz, gdy taki scenariusz został ostatecznie pogrzebany przez wyborców, rząd mógł politycznie pozwolić sobie na zniwelowanie części nierównowag nagromadzonych w argentyńskiej gospodarce podczas dziesięciu lat rządów „państwa K” .
Zarazem zmusiła go do tego narastająca presja rynkowa. Trwające obecnie „przykręcanie kurka” przez amerykański bank centralny Fed ogranicza dostęp reszty świata do dolara. Tymczasem w Argentynie czarnorynkowy kurs dolara sięgnął ostatnio dwukrotności oficjalnego, co świadczyło o drastycznym spadku zaufania obywateli do krajowej waluty. Protesty służb mundurowych z grudnia 2013 roku i towarzyszące im masowe plądrowania sklepów wskazywały na to, że rozpędzona inflacja może stać się w Argentynie zarzewiem poważnych niepokojów społecznych.
Beczka prochu
Kluczowe pytanie dotyczy teraz tego, czy rządowi uda się zahamować nadmierny spadek wartości peso i ucieczkę kapitału za granicę, a zarazem nie pozwolić na to, aby dewaluacja dolała oliwy do inflacyjnego ognia? Argentyna jest gospodarką w dużej mierze uzależnioną od importu, a zatem osłabienie peso nieuchronnie przełoży się na wzrost cen podstawowych produktów. Wątpliwe, aby ten efekt mógł zostać w pełni zrównoważony przez spowodowany dewaluacją wzrost konkurencyjności miejscowego eksportu.
To, jak głębokie będzie „tąpnięcie” peso, zależy od zaufania, jakie wobec własnej waluty zademonstrują sami Argentyńczycy. Żeby to zaufanie odzyskać, rząd wycofuje się z teraz z reglamentacji walutowej, pierwszy raz od trzech lat pozwalając obywatelom, aby legalnie kupowali dolary. Wciąż jednak nie wiadomo, na ile nowy system sprzedaży dolarów okaże się skuteczny: w pierwszym dniu jego funkcjonowania zrealizowano zaledwie 0,17% transakcji, na które Argentyńczycy się zapisali.
Sęk w tym, że dopóki trwają rządy Cristiny Kirchner (jej obecna kadencja upływa w grudniu 2015 roku), Argentyńczycy nie mają nadmiernych powodów, by zaufać ekipie rządzącej gospodarką. To w końcu ten rząd odpowiedzialny jest za fałszowanie wskaźników inflacji, nacjonalizację systemu emerytalnego w celu pokrycia bieżących zobowiązań fiskalnych, obostrzenia w dostępie obywateli do rynku walutowego, nie wspominając już o aferach korupcyjnych, w które zamieszana jest zarówno sama prezydent, jak i osoby z jej najbliższego otoczenia. Jednocześnie, Argentyńczycy mają jeszcze w pamięci bankructwo krajowej gospodarki z 2001 roku i związaną z nim utratę oszczędności. Nie ma co się dziwić, że teraz szukają wszelkich sposobów na to, by mimo istniejących obostrzeń wymienić pesos na dolary. Wprowadzona w 2011 roku reglamentacja walut, zamiast zahamować ten proces, jedynie utwierdziła Argentyńczyków w mającym długą tradycję przekonaniu, że na dłuższą metę opłaca się oszczędzać wyłącznie w „zielonych”.
Tymczasem, w skarbcu Banku Centralnego stan rezerw dolarowych spadł do niebezpiecznie niskiego poziomu – takiego samego, jak w 2006 roku, gdy Nestor Kirchner spłacił naraz cały zaległy dług kraju wobec Międzynarodowego Funduszy Walutowego. W przeciwieństwie do większości krajów latynoskich, które po wybuchu globalnego kryzysu w 2008 roku zdążyły odbudować stan rezerw walutowych, w przypadku Argentyny skurczyły się one w ciągu ostatnich trzech lat o połowę: spadając z 52,6 mld dolarów w styczniu 2011 roku do 29,8 mld dolarów obecnie. Argentyna ma jeden z najgorszych wyników w regionie, gdy chodzi o stosunek rezerw do PKB. Zważywszy zaś na to, że pozostaje de facto odcięta od międzynarodowego rynku kredytowego, a potrzebuje dolarów nie tylko do uregulowania bilansu handlowego, lecz również do spłaty innych zaległych długów, groźba jej niewypłacalności znów pojawiła się na horyzoncie.
Zapobiec temu może albo wsparcie zagranicznych instytucji finansowych, albo wysokie wpływy z eksportu zbóż (zwłaszcza soi, słonecznika i kukurydzy). W pierwszym przypadku, argentyński rząd już w ubiegłym roku rozpoczął starania na rzecz odbudowy dobrych relacji z Bankiem Światowym, który jednak wymaga od niego zmian obecnie stosowanego wskaźnika inflacji. Natomiast w drugim przypadku, ewentualny ratunek ze strony agro zależeć będzie nie tylko od jakości zbiorów i poziomu cen zbóż na międzynarodowych rynkach, ale również od chęci współpracy sektora rolnego z obecnym rządem. Mając zaś w pamięci protesty rolników przeciwko podwyżce ceł eksportowych, które sparaliżowały Argentynę w połowie 2008 roku, można mieć poważne wątpliwości, czy zechcą oni obecnemu rządowi pomóc.
Nieprzypadkowo zatem wspomina się o możliwości odejścia Cristiny Kirchner z urzędu przed zakończeniem kadencji. W warunkach argentyńskich nie stanowiłoby to precedensu. Podobna sytuacja miała miejsce dwukrotnie od momentu transformacji demokratycznej w 1983 roku. Fotel prezydencki opuścił w 1989 roku Ricardo Alfonsín, a w 2001 roku Fernando de la Rúa. W obu przypadkach doszło do tego w warunkach chaosu gospodarczego.
Ale w porównaniu z bieżącą sytuacją istnieje jedna kluczowa różnica. Alfonsín i de la Rúa byli jedynymi w ciągu ostatnich trzech dekad przywódcami Argentyny, którzy wywodzili się spoza ruchu peronistowskiego – mającego w tym kraju quasi-monopol polityczny. Choć Kirchnerowie zrobili wiele, aby na scenie politycznej zbudować własny ruch, ich bazą pozostaje peronizm. Trudno zaś wyobrazić sobie takie osłabienie pozycji Cristiny Kirchner w ramach peronizmu, aby została zmuszona opuścić fotel prezydencki. Takie rozwiązanie byłoby dla wszystkich peronistów (zarówno rządzących, jak i tych w opozycji) bardzo ryzykowne. To z kolei oznacza, że możemy spodziewać się jeszcze dwóch lat tej samej polityki, co dotychczas. O ile w międzyczasie nie wybuchnie kryzys.
Ironia losu
Gdyby gospodarka faktycznie miała się załamać, rząd nie mógłby już mieć pretensji do międzynarodowych instytucji finansowych – jak stało się po 2001 roku. Spadłaby nań cała odpowiedzialność, i to nie tylko za chaos gospodarczy, ale również za niewykorzystanie szansy rozwojowej, jaką była dla Argentyny sprzyjająca koniunktura międzynarodowa ostatniej dekady.
Za sprawą rosnącego apetytu Azji na latynoskie surowce mineralne i produkty rolne, kraje Ameryki Łacińskiej mogły nareszcie nabrać wiatru w żagle. Najlepiej w tych okolicznościach odnalazły się Brazylia, Chile, Kolumbia i Peru, przekładając wzrost gospodarczy na inwestycje w długofalowe fundamenty rozwojowe. Początkowo wydawało się, że także Argentyna skorzysta z wyjątkowej szansy. Dzięki dobrej koniunkturze, udało jej się szybko wyjść na prostą po najgłębszym kryzysie w historii kraju. Porozumienia z wierzycielami otwierały perspektywę rychłego powrotu na międzynarodowy rynek kredytowy.
Niestety, po 2005 roku reputacją Argentyny na nowo zachwiały kontrowersyjne decyzje gospodarcze podejmowane przez Kirchnerów, takie jak: fałszowanie danych inflacyjnych od 2007 roku; przejęcie kontroli nad Bankiem Centralnym w 2010 roku; wzmożenie protekcjonizmu i reglamentacja walut po 2011 roku; czy nacjonalizacja naftowego kolosa YPF w 2012 roku bez porozumienia z hiszpańską firmą Repsol. Jednocześnie, nadmierne poluzowanie wydatków budżetowych przełożyło się z czasem na coraz wyższą inflację, a ponieważ rząd temu zjawisku ustawicznie zaprzeczał, wzmogło to jedynie apetyt Argentyńczyków na dolary. Stan rezerw walutowych w skarbcu Banku Centralnego zaczął od stycznia 2011 roku spadać także dlatego, że w wyniku utrzymywania cen energii na sztucznie zaniżonym poziomie i wskutek zaniedbania inwestycji, Argentyna stała się importerem netto paliw. Wcześniej zarabiała na ich eksporcie.
Dziś mało kto jeszcze wątpi w to, że polityka gospodarcza Kirchnerów była podporządkowana prywatnej agendzie politycznej: utrzymaniu się przy władzy przez jak najdłuższy czas. Wobec ograniczeń wynikających z konstytucji, Nestor i Cristina mieli rządzić naprzemiennie, zmieniając się na fotelu prezydenckim co cztery lata. Przez pewien czas udawało im się realizować ten plan z zadziwiającą skutecznością. Nestor rządził w latach 2003-2007, potem zastąpiła go Cristina, podczas gdy on przygotowywał się do powrotu na fotel prezydencki w 2011 roku. Na drodze do realizacji tego planu stanęła jego nagła śmierć w 2010 roku.
Skoro Kirchnerom zależało przede wszystkim na trwaniu u władzy, wówczas już tak bardzo nie powinna dziwić nas ich nieodpowiedzialna polityka fiskalna. Ze względów politycznych nie mogli „odmrozić” cen energii elektrycznej i transportu, zamiast tego coraz więcej środków budżetowych przeznaczając na ich subsydiowanie. Nie mogli również pozwolić sobie na to, aby inflacja przekroczyła magiczny pułap 10% (zwłaszcza w roku wyborczym!), stąd decyzja z 2007 roku o przejęciu kontroli nad narodowym instytutem statystycznym publikującym dane inflacyjne. W latach wyborczych 2007, 2009 i 2011 nieodpowiedzialnie otwierali worek z pieniędzmi. A jednak trudno pojąć, jak mogli aż tak przeszarżować!
Cała ich polityka gospodarcza była okraszona barwną narracją, z którą Argentyńczycy – po traumie 2001 roku – dość powszechnie sympatyzowali. Kirchnerowie mówili o ekonomicznej niezależności, o budowie alternatywy dla skarykaturowanego neoliberalizmu, o „życiu w oparciu o to, co nasze” (hiszp. vivir con lo nuestro). Dlatego w ich kolejnych kontrowersyjnych decyzjach niektórzy dopatrywali się emanacji odrębnego „modelu” gospodarczego. Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że bariery handlowe, ograniczenia na rynku walutowym, przejęcie kontroli nad Bankiem Centralnym, czy nacjonalizacja funduszy emerytalnych służyły przede wszystkim łataniu dziur w kasie państwowej i skarbcu Banku Centralnego. Dziury te wynikały zaś z wcześniej popełnionych błędów. Rząd powoli stawał się więźniem własnych chybionych decyzji.
Wieczny powrót
Oto sedno problemu. W sprawnie działającej demokracji liberalnej powinny istnieć mechanizmy kontroli, zapobiegające wykorzystaniu władzy do realizacji partykularnych celów. W przypadku Argentyny, działania prezydenta i rządu powinny być kontrolowane z jednej strony przez Kongres i Sąd Najwyższy, a z drugiej strony przez wyborców. Do tego jednak w ciągu ostatnich dziesięciu lat nie doszło. Instytucje władzy ustawodawczej i sądownictwo regularnie, z kilkoma tylko wyjątkami, legalizowały kontrowersyjne inicjatywy podejmowane przez rząd. Z kolei wyborcy w kolejnych wyborach prezydenckich obdarzali Kirchnerów nowym kredytem zaufania. W 2011 roku, choć odczuwalne już były negatywne skutki ich polityki gospodarczej, Cristina już w pierwszej turze wyborów prezydenckich zdobyła 54% głosów!
Sytuacje kryzysowe powtarzały się w najnowszej historii Argentyny z zadziwiającą regularnością: w 1983, 1989 i 2001 roku. Ta tendencja nie wynika jednak z działania jakiegoś tajemniczego „ducha dziejów”, lecz z postawy wyborców i funkcjonariuszy państwowych, którzy pozostawali pod wpływem głęboko zakorzenionego w kulturze argentyńskiej mitu utraconej świetności. Na początku XX wieku Argentyna należała do najbogatszych społeczeństw na świecie, ale potem – w wyniku splotu czynników politycznych, ekonomicznych i geograficznych – przeszła do grona gospodarczych średniaków. Znawcy argentyńskiej kultury są zgodni, że obywatele tego kraju do tej pory tkwią myślami w dawnej epoce. Dlatego co i rusz dają się uwieść obietnicy przywrócenia Argentynie należnego jej miejsca w świecie. Od czterech dekad służy ona do usprawiedliwienia autorytarnych lub nie w pełni demokratycznych rządów. Obietnicę tę niosła ze sobą zarówno dyktatura wojskowa lat 1976-83, jak i neoliberalna dekada Carlosa Menema, wreszcie zaś rządy Kirchnerów.
Niepowodzenie projektu realizowanego przez tych ostatnich wynika jednak nie tylko z nieudolnej polityki gospodarczej podporządkowanej prywatnej agendzie politycznej, ale również z tego, że w międzyczasie zawiodły mechanizmy demokratycznej kontroli. Zawiodły, gdyż Argentyńczycy ponownie dali się oszukać iluzji. Odpowiadając na pytanie o źródła bieżących problemów gospodarczych tego kraju, nie sposób przemilczeć tej kwestii.