Adam Balcer, Krzysztof Blusz, Paweł Zerka
Czy po atakach terrorystycznych w Paryżu uda się Europejczykom obronić przed uproszczoną wizją świata i pochopnymi konkluzjami? W tej chwili zagrożeniem dla Starego Kontynentu jest nie tylko terroryzm, ale też ksenofobia. A obu tym zjawiskom sprzyja trwająca zbyt długo demobilizacja centrum europejskiej sceny politycznej.
Czy Paryż zmienia wszystko?
Dantejskie sceny, które wydarzyły się w Paryżu w miniony piątek, były jakby żywcem wyjęte z „Uległości” Michela Houellebecqa. W swojej ostatniej powieści francuski pisarz opisuje mechanizm „ulegania” powabom islamu przez społeczeństwo chrześcijańskiej Europy osłabione latami postępującej dekadencji. W tle dochodzi do zamachów terrorystycznych w samym centrum Paryża, do których mieszkańcy stopniowo się przyzwyczajają. Przedstawiona przez Houellebecqa interpretacja islamu jest znacząco uproszczona. Ale w ostatnich dniach niejeden z jego czytelników zadał sobie pewnie pytanie, czy jednak Francuz nie miał racji?
Tyle że po Europie krąży teraz duch innej zgoła uległości. Ubiegłotygodniowe zamachy to „woda na młyn” dla tych europejskich polityków, którzy sprzeciwiają się przyjęciu przez Europę uchodźców z Syrii. Na ich wypowiedzi nie trzeba było długo czekać. Bawarski minister finansów, Markus Söder, oznajmił w weekend, że „Paryż zmienia wszystko”, oznaczając koniec „niekontrolowanej imigracji” do Europy. Wtórowali mu przywódca holenderskiej Partii Wolnościowej Geert Wilders, lider Flamandzkiego Interesu Filip de Winter, czeski prezydent Milos Zeman, słowacki premier Robert Fico, czy mianowany na stanowisko polskiego sekretarza stanu ds. europejskich Konrad Szymański. Poza retoryką wymierzoną przeciwko imigrantom, w całej Europie – także w Polsce – zaczęto znów „mówić Huntingtonem”, nawiązując do tezy o zderzeniu cywilizacji.
W tych warunkach wyjątkowo łatwo zarazić się przekonaniem, że należy teraz za wszelką cenę bronić „nas” przed „nimi”: zachodnią cywilizację przed islamem utożsamianym z barbarzyńcami. Łatwo sprowadzić cały islam do homogenicznej kategorii, przedstawiając go jako skonfliktowaną z „nami” cywilizację. I tym trudniej pamiętać o tym, że nie wszyscy muzułmanie są terrorystami; że nie wszyscy terroryści są muzułmanami; że świat islamu jest bardzo różnorodny; że wreszcie większość Syryjczyków ucieka do Europy właśnie dlatego, że taki Paryż jak ten z 13 listopada 2015 mają u siebie na co dzień.
Tymczasem, bez pogłębionego zrozumienia wielowymiarowego problemu, jakim jest obecność muzułmańskich wspólnot w krajach europejskich, nie ma co spodziewać się skutecznej odpowiedzi politycznej. Wyzwaniem z pewnością jest islamski fundamentalizm wspierany przez część europejskich muzułmanów odrzucających a priori Zachód. Nie wolno lekceważyć wymiaru bezpieczeństwa fali migracji, która dociera do Europy. Warto jednak dekonstruować mity. Terroryści odpowiedzialni za paryskie zamachy to nie uchodźcy, ale przede wszystkim obywatele Francji i Belgii. Część winy za alienację wielu młodych ludzi z przedmieść leży po stronie polityk publicznych europejskich państw, którym ze względu na dyskryminację i bagaż kolonialny nie udało się zintegrować grup muzułmanów. Ponadto, sytuacja muzułmanów w Europie jest bardzo różna w zależności od kraju europejskiego i kraju pochodzenia. Dla przykładu, Turcy mieszkający w Europie nigdy nie dokonali żadnego zamachu, nie organizują zamieszek z płonącymi samochodami w tle. Turcy mieszkający w Niemczech i posługujący się niemieckim paszportem są dobrze reprezentowani w krajowej i lokalnej polityce, czego nie doświadczyli do tej pory obywatele muzułmańskiego pochodzenia we Francji.
Dwa zagrożenia
Im więcej ksenofobii i nacjonalizmu, tym silniejsza pozycja skrajnie prawicowych i nacjonalistycznych partii, którym stopniowo udaje się przebić do głównego nurtu polityki w wielu europejskich krajach. We Francji za trzy tygodnie odbędą się wybory regionalne, w których dobry wynik ma szansę odnotować Front Narodowy – podobnie jak jego liderka, Marine Le Pen, w wyborach prezydenckich w 2017. Skrajna prawica jest coraz silniejsza w Austrii, Belgii, Holandii, Szwecji, a nawet w Niemczech, o Węgrach nie wspominając. Skutecznie choć niepostrzeżenie europejska polityka skręca na prawo, legitymizując oceny i postawy, które do niedawna uznane zostałyby za skrajne i niedopuszczalne. A to realne zagrożenie dla europejskich wartości, takich jak otwartość oraz tolerancja religijna i obyczajowa.
Nie ma wątpliwości, że z punktu widzenia bezpieczeństwa Europy jednym z najpoważniejszych zagrożeń jest w tej chwili Państwo Islamskie. Ale podejmując ofensywę militarną przeciwko tej organizacji oraz reformując unijną politykę migracyjną, Europejczycy powinni stanowczo wystrzegać się upraszczającej, czarno-białej retoryki. Nie można umieszczać w jednej kategorii oprawców z Państwa Islamskiego i ich prześladowanych, do których należą syryjscy obywatele. Jeśli przyzwolimy na tę retorykę, okazując uległość wobec rosnącego rasizmu, ksenofobii i manicheistycznej wizji świata, wówczas możemy zaprzepaścić europejskie wartości. Nie tyle w wyniku zewnętrznej agresji, co zapraszając bocznymi drzwiami ksenofobię i nacjonalizm.
Odpowiedzialność centrum
Jednak zarówno europejski skręt na prawo, jak i wzrost zagrożenia terroryzmem na Starym Kontynencie, są w dużej mierze spowodowane nazbyt długo już trwającą demobilizacją centrum sceny politycznej.
To partie głównego nurtu zaniedbały europejską politykę sąsiedztwa nie reagując na czas na pojawienie się ognisk niestabilności tuż za granicami UE. To mainstreamowe rządy europejskich krajów podejmowały – w Iraku, Libii oraz Syrii – jednostronne akcje zbrojne lub w ramach koalicji dobrej woli, tym samym niwecząc starania na rzecz ustanowienia wspólnej unijnej polityki bezpieczeństwa i obrony.
Wreszcie, polityczne centrum odpowiada za zaniedbania w zakresie bezpieczeństwa publicznego. Przy tym pozornym tylko dylematem jest przywoływana co i rusz opozycja „imigranci albo bezpieczeństwo”. Prawdziwy dylemat dotyczy tego, jak zapewnić bezpieczeństwo publiczne bez szkody dla praw człowieka. I z nim trzeba się na nowo zmierzyć po zamachach w Paryżu.
Odpowiedzią Europy na pewno nie może być „więcej tego samego”. Konieczne jest przyspieszenie integracji europejskiej w polityce bezpieczeństwa, w tym między innymi poprzez poszerzenie działań agencji Frontex, koordynującej współpracę operacyjną między państwami członkowskimi w dziedzinie zarządzania granicami zewnętrznymi, oraz wzmocnienie koordynacji służb antyterrorystycznych w państwach członkowskich. To może wiązać się z większą ingerencją państwa w prywatność obywateli, więc ta będzie musiała być poddana dokładnemu monitoringowi demokratycznemu pod kątem jej zasadności i ewentualnych nadużyć. Niemniej dążenie do zapewnienia bezpieczeństwa publicznego nie może być paraliżowane przez polityczną poprawność.
Europejskie rządy nie mogą narażać na szwank ani bezpieczeństwa zbiorowego Europejczyków, ani prawa do bezpiecznego życia uchodźców napływających na Stary Kontynent. W znalezieniu rozwiązania nie pomogą politycy, którzy uznają, że europejska dezintegracja i radykalizacja społecznych nastrojów leżą w ich interesie.