Paweł Zerka
Wiele wskazuje na to, że w Polsce rozpoczął się podobny moment ożywienia politycznego jak ten, który obserwujemy w Hiszpanii od 2011 roku. W żadnym z tych krajów nie jest jeszcze przesądzone, czy wywołane tym zmiany będą miały charakter konstruktywny czy destruktywny. Na pewno jednak warto, aby Polacy już teraz przejrzeli się w hiszpańskim zwierciadle. Możliwe bowiem, że Hiszpanie wyprzedzają nas o jeden kryzys gospodarczy i jeden polityczny cykl.
Niezniszczalna paralela
Tradycja doszukiwania się „paraleli historycznej” pomiędzy Polską i Hiszpanią skończy niebawem dwieście lat. Została zapoczątkowana przez Joachima Lelewela1, a potem kontynuowana była m.in. przez Ksawerego Pruszyńskiego w okresie międzywojennym i Jana Kieniewicza u progu XXI wieku2. Przez ostatnie ćwierćwiecze wyjątkowo często i chętnie stawiano Hiszpanię za wzór dla Polski: jako porównywalnej wielkości państwo europejskie, tak jak my usytuowane na rubieżach kontynentu, a do tego odnoszące przez długi czas godne pozazdroszczenia sukcesy pod względem wychodzenia z rządów autorytarnych, demokratyzacji, nadrabiania zapóźnień cywilizacyjno-rozwojowych oraz reintegracji z Europą i Zachodem.
Dopiero kryzys ekonomiczno-społeczny 2011 roku zmienił postrzeganie Hiszpanii – w Europie Zachodniej, Polsce i na samym Półwyspie Iberyjskim. Nie zmniejszył jednak zainteresowania Polaków tym krajem. Zmiana polegała głównie na tym, że Hiszpania przestała być wyłącznie wzorem do naśladowania, za to coraz częściej (tak jak dawniej czynili to Lelewel i Pruszyński) przywoływano jej przykład jako przestrogę: przed nierozważnym wydawaniem środków unijnych, zbyt prędkim wejściem do strefy euro, nadmiernym inwestowaniem w sektor nieruchomości, pozostawieniem ludzi młodych bez pracy. Polsko-hiszpańska paralela nie przestała być aktualna, jednak co innego stało się jej przedmiotem.
Rozliczanie transformacji
Tak jak Hiszpania po 1978 roku, tak też Polska doświadczyła w okresie ostatnich 25 lat zdecydowanych postępów w zakresie demokratyzacji, rozwoju gospodarczego oraz reintegracji z Zachodem. Co nie znaczy, że procesy te przebiegały w ten sam sposób, co na drugim krańcu kontynentu.
Demokracja w Polsce jest stabilna i skonsolidowana, a dzięki reformie samorządowej z 1999 roku rządzenie zostało w dużej mierze zdecentralizowane. Niepokoi jednak to, że wciąż ledwie połowa dorosłych Polaków uczestniczy w jakichkolwiek wyborach: prezydenckich, parlamentarnych czy samorządowych. Rozwój gospodarczy pozwolił na to, aby wyraźnie poprawiła się jakość życia większości obywateli. Ale transformacji towarzyszyło utrzymanie się nierówności, a pod pewnymi względami nawet ich powiększenie – jeżeli weźmiemy pod uwagę nie tylko nierówności dochodowe i majątkowe, ale też te w zakresie dostępu do systemu polityki społecznej. Podobnie, szybka reintegracja z Zachodem wzbudziła opór niektórych środowisk politycznych i społecznych, obawiających się utraty przez Polskę suwerenności, podmiotowości oraz przywiązania do tradycji.
W Hiszpanii przez ostatnie dwadzieścia lat malała frekwencja wyborcza, ale i tak utrzymuje się do dziś na zdecydowanie wyższym poziomie niż w Polsce. Model rozwoju społeczno-gospodarczego stał się obiektem poważnej krytyki dopiero wtedy, gdy doszło do kryzysu 2011 roku. Wcześniej obywatele chętnie korzystali z dostępności taniego kredytu i hojnych transferów, niekoniecznie przejmując się wciąż relatywnie wysokim bezrobociem. Ludzie młodzi nad wyraz często rezygnowali z edukacji, do czego zachęcał ich boom budowlany; brak wykształcenia obecnie utrudnia ich skuteczną aktywizację zawodową3. Przez ostatnie dwie dekady byli Hiszpanie społeczeństwem podobnie proeuropejskim jak Polacy, ale ostatnio rosną w siłę partie (np. Podemos), które budują kapitał polityczny na krytyce nadmiernego podporządkowywania się Brukseli oraz opozycji wobec liberalnego paradygmatu rozwoju.
Widać zatem, że podobieństwa między Polską a Hiszpanią dotyczą przede wszystkim formy wyzwań, przed którymi stają oba kraje na swojej drodze transformacyjnej i modernizacyjnej. Występują natomiast głębokie różnice, gdy chodzi o treść tych wyzwań, ich historyczno-kulturowe tło oraz sam przebieg procesu pokonywania kolejnych problemów. Jedno, co się nie zmienia, to analogiczna „peryferyjność” obu krajów i jej konsekwencje. To, co w 1996 roku Víctor Pérez-Díaz pisał o Hiszpanii, równie dobrze mogłoby dotyczyć Polski. „Jednomyślny i entuzjastyczny europeizm Hiszpanów miał swoją niejasną stronę. Europa zdawała się dostarczać krajowi krępowanemu przez swą przeszłość mocnego punktu odniesienia pozwalającego na zakotwiczenie swej własnej historycznej tożsamości. Otóż kryło się w tym niejakie złudzenie. Tożsamość Hiszpanii jest związana z jej geohistorycznym położeniem na granicy świata europejskiego, którego jest ona częścią (…) W ostatecznym rachunku, jako kraj graniczny i przyuczany przez stulecia do tego, by się za kraj graniczny uważać, Hiszpania wie, iż budowa hiszpańskiego społeczeństwa obywatelskiego jest przede wszystkim jej własnym zadaniem i tylko wtórnie sprawą ogólnoeuropejską”4.
Polski moment polityczny
Ale społeczeństwo obywatelskie wymaga aktywnych obywateli. Tymczasem, podobnie jak w Hiszpanii przed rokiem 20115, tak też w Polsce ostatnie ćwierćwiecze (a zwłaszcza dekada po wejściu do UE) charakteryzowało się malejącym zainteresowaniem polityką ze strony obywateli, za to rosnącym skupieniem się przez nich na życiu prywatnym. Rządy PO, z przysłowiową już „ciepłą wodą w kranie”, przyczyniły się do utrwalenia postpolitycznej wizji, zgodnie z którą w rządzeniu państwem chodzi o „zarządzanie”, nie zaś o decydowanie o kierunku rozwoju w toku ścierania ze sobą przeciwstawnych racji. Na to, że Polacy przywiązywali rosnącą wagę do sfery prywatnej, wskazują wyniki „Diagnozy Społecznej 2015” oraz badania CBOS. Zgodnie z nimi, w latach 1994-2015 radykalnie poprawiło się zadowolenie Polaków z ich sytuacji finansowej oraz materialnych warunków życia, ale jednocześnie zdecydowanie wzmocniło się przekonanie, że zawdzięczają to wszystko przede wszystkim sobie samym, a nie państwu.
W 2015 roku, zarówno w Polsce jak i w Hiszpanii, doszło do poważnych „turbulencji” na scenie politycznej. W grudniowych wyborach parlamentarnych Hiszpanie ukarali dwie mainstreamowe partie, które rządziły niepodzielnie przez ostatnie cztery dekady. Skazali tym samym polityków na żmudny i bezprecedensowy w tym kraju proces budowy koalicji. W Polsce PiS przejął pełnię władzy: od Sejmu i Senatu po Pałac Prezydencki. W przypadku Hiszpanii stosunkowo łatwo jest wskazać źródło zmian: społeczny, ekonomiczny i tożsamościowy kryzys 2011 roku, a także afery korupcyjne z udziałem polityków dwóch głównych partii, a nawet rodziny królewskiej. Można było też od kilku lat spodziewać się, że nastąpią poważne przetasowania na scenie politycznej – czego zapowiedzią były wybory do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku oraz wybory samorządowe w 2015 roku, potwierdzające rosnącą popularność Podemos oraz ruchów obywatelskich (m.in. w Barcelonie). Dla porównania, w Polsce przyczyny tak radykalnego sukcesu „dobrej zmiany” pozostają przedmiotem istotnych kontrowersji. Pośród wielu wysuwanych na ten temat hipotez, warto odnotować trzy, które wzajemnie się dopełniają.
Po pierwsze, wobec braku innych partii silnie zakotwiczonych na scenie politycznej, PiS stał się głównym beneficjentem chęci ukarania PO przez wyborców za serię afer korupcyjnych oraz zachowania postrzegane jako oznaka arogancji władz. Podobnie zdarzyło się w Hiszpanii w 2011 roku, gdy wyborcy (też po ośmioletnich rządach PSOE) odsunęli socjalistów od władzy, oddając ją w ręce prawicy.
Po drugie, do zwycięstwa PiS przyczyniła się demobilizacja wyborców; głównie PO, ale nie tylko. Albo nie poszli na wybory, albo postanowili daćmainstreamowym partiom żółtą kartkę, doprowadzając w ten sposób do rozmycia się politycznego poparcia. Na PO zagłosowało zaledwie 52% wyborców tej partii sprzed czterech lat (dla porównania, PiS uzyskał poparcie 90% swoich wyborców z 2011 roku). Ale równie istotnym zjawiskiem było przerzuceniu głosów na mniejsze partie, z których wiele nie przekroczyło progu. Aż 16% „zmarnowanych” głosów to najwyższy odsetek od 1993 roku6! Stąd paradoks: bezprecedensowa władza PiS mimo tego, że na partię tę głosowało tylko 19% uprawnionych do głosowania. A to wynik gorszy od dwóch poprzednich rządów PO i PSL. Silniejszą „legitymizacją” cieszyły się także rządy Millera, Buzka czy Pawlaka7.
Ale istnieje jeszcze trzeci, mniej doceniany czynnik. PiS zaproponował mimo wszystko odmienną od PO, bardziej zaangażowaną czy wręcz „heroiczną” wizję uprawiania polityki, stanowiącą realną alternatywę wobec „ciepłej wody w kranie”. To polityka „suwerenistyczna”, z silnym komponentem moralnym, a jej wyrazem są twierdzenia o tym, że Polska nareszcie „wstaje z kolan” oraz „odzyskuje podmiotowość”. Paradoksalnie, w Hiszpanii podobnie „godnościowa” jest partia Podemos, formalnie plasująca się na przeciwległym brzegu ideologicznym względem PiS.
To wszystko zgodne jest z dostrzeżonym przez Alberta Hirschmana schematem oscylowania obywateli od sfery prywatnej do publicznej i z powrotem. Zauważał on zwrot ku sprawom publicznym nie tylko w rewolucyjnym duchu 1968 roku, który pojawił się niespodziewanie po dwóch dekadach powojennej prosperity; ale też w politycznej gorączce poprzedzającej wybuch I wojny światowej. Jego zdaniem, wojna jawiła się wtedy rosnącej części europejskiej klasy średniej i klasy wyższej „jako recepta na nudę i pustkę, jako obietnica nadejścia wyczekiwanej wspólnoty przecinającej klasy społeczne, czy też jako powrót do działań heroicznych i pełnych poświęcenia”8. Przy zachowaniu wszelkich proporcji, wielu Polaków najwidoczniej też zatęskniło za „rewolucją”. Jeszcze przed październikowymi wyborami parlamentarnymi, Janusz Czapiński tak komentował wyniki „Diagnozy Społecznej 2015”: „Zdecydowana większość Polaków wierzy, że ich los jest w ich rękach. Chcą zmiany nie dlatego, żeby poprawić sobie życie, tylko dlatego, że zrobiło się nudno, a uważają, że stać ich na ryzyko”9. Z kolei już po wyborach Jarosław Kuisz pisał: „Wygląda na to, że ewolucyjny rozwój znudził się części rodaków. W okresie od grudnia do stycznia poparcie dla rządu Szydło wzrosło, a nie zmalało”10.
Znaki zapytania
Kluczowe obecnie podobieństwo między obydwoma krajami dotyczy tego, że po okresie postpolityki wkroczyły one w „polityczny moment”: Hiszpania już w 2011 roku, a Polska – na co wiele wskazuje – w ostatnich miesiącach. I nie chodzi tu jedynie o rewolucyjną politykę rządu PiS. Zmiany sięgają znacznie głębiej, choć mogą być rozłożone w czasie. Nie jest też przesądzone, czy „na koniec dnia” będą mieć konstruktywny czy raczej destruktywny charakter.
Podobnie jak w Hiszpanii, scena polityczna nie jest już tak „zabetonowana”, jak jeszcze kilka lat temu. Świadczy o tym obecność w Sejmie nowych partii (.Nowoczesna, Kukiz’15), a po lewej stronie nadspodziewanie dobry wynik Partii Razem. Wszystkie te partie mają zdecydowanie młodszych członków niż PiS, PO albo SLD. Co ciekawe, Razem otwarcie nawiązuje do doświadczeń hiszpańskiej partii Podemos, podczas gdy .Nowoczesna szuka dla siebie podobnej pozycji na scenie politycznej, co Ciudadanos.
Ponadto, tak jak na drugim krańcu kontynentu, wcześniej abstrakcyjne dyskusje o demokracji, wolnościach obywatelskich i suwerenności, toczące się dotąd w wąskich kręgach intelektualnych, ostatnio nabrały aktualności, kolorytu i zaczęły coraz mocniej angażować obywateli. To przebudzenie widać na łamach prasy i mediów społecznościowych. Świadczą o nim również coraz częstsze polityczne marsze i manifestacje w wielu polskich miastach, nie tylko w stolicy. Jeżeli będziemy na te zjawiska patrzeć wyłącznie przez pryzmat wojny kulturowej pomiędzy „dwiema Polskami”, wówczas możemy przegapić to, że otwierają one konstruktywną przestrzeń dla odnowienia politycznej dyskusji na temat wizji rozwoju Polski. W Hiszpanii – gdzie nota bene wciąż żywy jest mit wiecznego podziału na dos Españas, jedną tolerancyjną a drugą autorytarną – taka dyskusja odżywa w ostatnich latach, czyniąc bardzo prawdopodobnym rozpoczęcie przez przyszły rząd prac nad nową konstytucją.
Powrót do realnych sporów politycznych byłby jak najbardziej w Polsce wskazany. Ich przedmiotem mógłby się stać, po pierwsze, model modernizacji. Czy dalszy rozwój społeczno-gospodarczy Polski wymaga więcej wolnego rynku, czy może potrzebna jest pewna doza etatyzmu? Ile wolności, a ile równości? Po drugie, spór mógłby dotyczyć zakresu połączenia modernizacji z modernizmem11. Jak dalece państwo ma prawo wkraczać w sferę światopoglądową obywateli, forsując pewien model nowoczesności kosztem innego? Ile postępu, a ile tradycji? W jakiej mierze wartości zachodnie i europejskie stoją w sprzeczności z wartościami polskimi?
W przypadku obu dylematów można zakładać, że zawsze ścierać się będą alternatywne wizje – choć też pewnie ciesząc się zmiennym poparciem. Zgodnie z wynikami Polskiego Generalnego Studium Wyborczego, Polacy opowiadają się niemal w identycznej proporcji 55% za wolnością, postępem i nowoczesnością oraz przedsiębiorczością, natomiast w 34% za równością, tradycją oraz solidarnością12. Tym bardziej potrzebna jest przestrzeń publiczna do tego, aby konkretne polityczne decyzje mogły być wynikiem debaty, a nie były narzucane odgórnie przez aktualnie rządzącą „większość”, podpierającą się argumentem „decyzji suwerena, którym jest naród”. Możliwe, że zamiast racjonalnej debaty będziemy raczej świadkami sporu odwołującego się do emocji i wrażliwości13 – to jednak nie oznacza jeszcze, że jesteśmy skazani na permanentny konflikt. Choć warto pamiętać, że tego rodzaju konflikt mógłby być na rękę tym, którzy otwarcie powołują się na filozofię polityczną Carla Schmitta.
Wszystko będzie inaczej
Niepokojące jest to, że polityczne znaki zapytania dotyczące Polski i Hiszpanii mnożą się akurat wtedy, gdy sytuacja geopolityczna wokół UE jest wyjątkowo niestabilna (m.in. Rosja, Syria, ruchy migracyjne), a integracja europejskiej narażona na coraz więcej zagrożeń (m.in. Brexit, kryzys w strefie euro, przyszłość strefy Schengen). Istnieje ryzyko, że oba kraje staną się dodatkowymi „punktami zapalnymi” Europy: nie tylko zaniedbując udział w kluczowych dyskusjach dotyczących przyszłości UE na skutek skupienia się na sprawach krajowych, ale też swoją wewnętrzną niestabilnością polityczną i gospodarczą stawiając Wspólnotę w jeszcze trudniejszej sytuacji. Dość symboliczne jest to, że stałyby się wtedy dwiema spadającymi gwiazdami europejskiej integracji.
Scenariusz optymistyczny jest taki, że w obu krajach dojdzie do „dezintegracji pozytywnej” – odnowienia umowy społecznej i przejścia do kolejnej odsłony nowoczesności na mocy renegocjowanego kompromisu. To byłoby z korzyścią nie tylko dla obu społeczeństw, ale też dla integracji europejskiej, o której nie od dziś wiadomo, że cierpi na niedosyt legitymacji demokratycznej. Ale na poważnie należy brać scenariusz negatywny: pogłębiającej się niepewności politycznej w obu krajach, potencjalnie szkodliwej dla gospodarki, bezpieczeństwa, jakości życia obywateli, a przy tym coraz bardziej kłopotliwej dla Europy. Jeżeli bowiem ma miejsce powrót do polityki, to wciąż niewiadome pozostają średnio i długoterminowe konsekwencje tego zjawiska. Wygląda na to, że Hiszpania i Polska znalazły się w „momencie krytycznym”14 (ang. critical juncture), gdy muszą podjąć kluczowe polityczne decyzje na temat kształtu systemu instytucjonalnego i kierunku rozwoju państwa. Od tego jednak, jakie to będą decyzje i w jakim stopniu oparte o ogólnonarodowy kompromis, zależeć będzie w przyszłości bezpieczeństwo, dynamika gospodarcza oraz dobrobyt obu narodów.
Pośród wielu różnic oddzielających Polskę od Hiszpanii, jedna jest szczególnie interesująca. W Hiszpanii powstała ostatnio przestrzeń dla dyskusji o przyszłości państwa, ale szansa na to, że do niej dojdzie, może zostać zaprzepaszczona, jeżeli politycy prędko nie zakończą negocjacji koalicyjnych. Istnieje ryzyko, że po przeciągających się rozmowach koalicyjnych doprowadzą do rozpisania nowych wyborów, które mogą okazać się równie nierozstrzygające. W międzyczasie, rozczarowani obywatele mogą albo na nowo odwrócić się od polityki, albo zradykalizować się – przy czym ani jeden, ani drugi scenariusz nie sprzyjałby renegocjacji umowy społecznej. Sytuacja w Polsce wydaje się w tej chwili odwrotna. Po ostatnich wyborach odżyła w społeczeństwie polityczna debata, ale jednocześnie wzmocnił się podział na dwa przeciwstawne obozy. Można dopiero żywić nadzieję, że obie strony z czasem oswoją się z – odpowiednio – własnym zwycięstwem i porażką, umożliwiając konstruktywne skanalizowanie nowej politycznej energii dla rozwiązania kluczowych polskich dylematów rozwojowych. Niemniej może okazać się, że nie jest to wcale sytuacja odwrotna względem tej, w jakiej znaleźli się Hiszpanie, tylko jesteśmy jeden kryzys gospodarczy i jeden cykl polityczny za iberyjskimi przyjaciółmi. A skoro tak, to za cztery lata także nas mógłby czekać analogiczny pat polityczny, gdyby (na fali ewentualnego rozczarowania PiS i w sytuacji konsolidacji poparcia dla pozostałych partii) kolejne wybory przyniosły techniczny remis oraz koalicyjny paraliż; co gorsza, prawdopodobnie doszłoby do tego w jeszcze bardziej skomplikowanej sytuacji gospodarczej i geopolitycznej niż obecnie.
Na to, jak poradzą sobie Hiszpanie, warto zerkać jednym okiem, drugim jednak pilnując własnego ogródka. Jak bowiem przestrzegał w 2001 roku Jan Kieniewicz, „przykład hiszpański może być dla Polaków pouczający wtedy, gdy zrozumiemy, że wszystko będzie u nas inaczej”15.