Niechęć do Unii Europejskiej jest nadal udziałem relatywnie niewielkiej części polskiego społeczeństwa. Jeśli popatrzymy na trendy poparcia dla członkostwa Polski w Unii, a nie wywołane bieżącymi wydarzeniami impulsywne reakcje i opinie, okaże się, że znowu jesteśmy w okresie rekordowo wysokiego poparcia dla Wspólnoty.
– Krzysztof Blusz, wiceprezes WiseEuropa. Razem z Maciejem Bukowskim, prezesem WiseEuropa, zostali poproszeni o ocenę ostatnich lat członkostwa Polski w Unii Europejskiej oraz obserwowanego negatywnego podejścia do idei Unii. Pełen tekst wywiadu dostępny jest na portalu Newsweek.pl
Newsweek: Co Polakowi może się w Unii nie podobać?
Krzysztof Blusz (K.B.): W krytyce polskiej obecności w Europie cały czas powracają pewne wątki. Po pierwsze, że Polska negocjowała członkostwo w Unii i wstępowała do niej z powodów geopolitycznych, co sprawiało że mniej uwagi zwracaliśmy na szczegółowe rozwiązania. W efekcie nastąpił tzw. transfer instytucjonalny, który sprawił, że przyjęliśmy gotowy dorobek prawny Unii. Zdaniem niektórych nie w pełni odpowiadał i odzwierciedlał polskie potrzeby. Drugi z ważnych zarzutów dotyczy tego, że ten imitacyjny sposób przystąpienia do UE de facto spowodował oparcie przez Polskę swojego modelu rozwojowego na zewnętrznych źródłach, a nie własnych doświadczeniach. Tych głosów warto słuchać, wystrzegając się jednak klasycznego błędu prezentyzmu. Dziś z naszą wiedzy o wydarzeniach politycznych i gospodarczych ostatniego dziesięciolecia łatwo oceniać ex-post tę lub inną decyzję z przeszłości jako korzystną lub niekorzystną. Jednak tej wiedzy 25 lat temu nie mieli zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy Unii, bo mieć nie mogli. Krytyka naszej akcesji do Unii oparta o prezentyzm to zabieg bardzo efektowny publicystycznie i politycznie, ale brak mu w pełni rygoru intelektualnego.
Maciej Bukowski (M.B.): Co nie oznacza, że nie należy krytycznie analizować europejskiego projektu i zastanawiać się w jaki sposób działać – tak wewnętrznie, jak zewnętrznie – żeby w przyszłości uzyskać z niego dla Polski i Europy jak najwięcej. Pamiętajmy, że nasz kraj, jak i cały blok wschodni, nie uczestniczył w wielkim procesie rozwoju cywilizacyjnego i gospodarczego lat 50. i 60., na którym skorzystały takie kraje peryferyjne jak Hiszpania, Grecja, Irlandia, Portugalia czy Włochy. Po 45 latach komunizmu na progu transformacji byliśmy bardzo biedni, znajdowaliśmy się tak samo daleko, a być może jeszcze dalej, od Zachodu jak południowoeuropejskie peryferie tuż po II wojnie światowej. Chcieliśmy to szybko nadrobić i w zasadzie nie mieliśmy alternatyw. Wszystkie kraje, które próbują nadganiać muszą imitować, sięgać do tego, co już zostało zrobione. To naturalny sposób uczenia się – naśladowania tych, którzy robią coś lepiej. Zapóźnionym rozwojowo krajom daje to wielką możliwość przyspieszenia wzrostu gospodarczego a Polska niewątpliwie z tej szansy skorzystała. Dziś nie tylko nasza gospodarka, ale i przeciętni Polacy są dwuipółkrotnie zamożniejsi niż w roku 1990. Jako kraj niesłychanie się wzbogaciliśmy, zapominając jednak, jak nisko położony był punkt, z którego zaczynaliśmy i jak słabymi kartami wtedy graliśmy.
Newsweek: Powiedzieliście Panowie, że wejście Polski do Unii było w dużej mierze podyktowane względami geopolitycznymi. Mieliśmy jakieś alternatywy?
K.B.: Zapytam inaczej: jakie dziś mamy alternatywy z perspektywy zebranych doświadczeń? Rządząca dziś formacja intelektualno-polityczna nie prezentuje w tej kwestii przekonującej i całościowej wizji. Bo przedstawienie takiej alternatywy jest niesłychanie trudne.
M.B.: Gospodarczo rzecz biorąc, wejście do Unii było olbrzymim zastrzykiem dla gospodarki. Nie dlatego, że wraz z nią pojawiły się fundusze strukturalne na budowę infrastruktury czy wsparcie gospodarstw rolnych, lecz przede wszystkim dlatego, że otworzyło to przed naszymi firmami ogromny europejski rynek. Producentom dało zaś pewność inwestycyjną, której wcześniej nie mieli. Polska produkcja przemysłowa rośnie od tamtej pory o ok. 5-7 proc. rocznie. To bardzo szybko. Nigdy w naszej historii nie byliśmy tak zindustrializowaną gospodarką jak dziś – zajmujemy pod tym względem mniej więcej 25. miejsce na świecie. To zasługa wejścia w krwiobieg gospodarki europejskiej, z którego wyłączeni byliśmy od czasu rozpadu XIX-wiecznego ładu politycznego w Europie. Członkostwo w Unii pozwoliło nam – ale też Czechom, Słowakom i Węgrom – po raz pierwszy od XIX wieku wykorzystać nasze położenie geograficzne, czyli bliskość Niemiec, które są europejskim centrum gospodarczym. Gdybyśmy jako jedyny kraj Europy Środkowo-Wschodniej nie przystąpili do Unii Europejskiej w 2004 roku, cały ten strumień inwestycyjny, nie tylko z Zachodu, ale i z Polski, skierowałby się do innych państw regionu. Bo to tam firmy miałyby dużo lepsze warunki działania.