Jesteśmy obecnie w podobnym miejscu co Irlandczycy 30 lat temu, ale to, czy będziemy umieli skorzystać z globalizacji w podobnym stopniu jak oni, nie jest pewne – mówi Maciej Bukowski, prezes Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych, współautor planu Hausnera.
Forbes: Według statystyk OECD w ciągu dekady (od 2004 do 2014 roku) udział płac w PKB Polski obniżył się o 10 pkt proc., do 46 procent. Jest niższy niż w większości państw Unii. Czy nam za mało płacą?
Maciej Bukowski: Jednym z elementów, który ma wpływ na tę sytuację, jest wzrost samozatrudnienia i innych niestandardowych form zatrudnienia, który nastąpił w tym czasie. Samozatrudnieni, rolnicy czy pracujący na umowę o dzieło nie są ujmowani w statystykach dotyczących wynagrodzeń. Drugą sprawą, która dotyczy nie tylko Polski, ale także innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, jest słabe wyposażenie miejsc pracy w kapitał. Skoro jest on dobrem relatywnie rzadkim, to może być wynagradzany wyżej niż w krajach, w których jest go w nadmiarze.
Ponadto polska gospodarka jest w ciągłej transformacji. Niektóre branże, jak na przykład przemysł maszynowy, silnie się rozwijają, inne – choćby przemysł wydobywczy czy rolnictwo – się kurczą. Każda ma różne nasycenie kapitałem i inne płace. Górnicy są bardzo dobrze wynagradzani, jednak dziś jest ich znacznie mniej niż na przełomie wieków. To wszystko wpływa na statystyki dotyczące poziomu płac. Powstrzymałbym się więc od wyciągania tylko na podstawie surowych statystyk wniosku, że udział płac w naszym PKB jest zbyt niski.
Forbes: Czyli jesteśmy właściwie wynagradzani?
Maciej Bukowski: Sięgając jeszcze głębiej do przeszłości – na starcie przemian ustrojowych mieliśmy na pewno w Polsce zbyt wysokie płace w stosunku do tego, co produkowaliśmy. Na przełomie lat 80. i 90. nazywało się to „nawisem inflacyjnym”. Ludzie mieli pieniądze, ale nie mieli czego za nie kupić w sklepach. Ten nawis wywołał bardzo wysoką inflację, która przez całe lata 90. była dwu-, a nawet trzycyfrowa. Jednocyfrowy wskaźnik wzrostu cen mamy dopiero od trzynastu lat. To właśnie w tym czasie objawiła się także siła polskiej gospodarki – produkcja przemysłowa podwoiła się, znacznie wzrosła też produktywność, zwiększył się poziom zatrudnienia.
I od tego momentu płace rosną mniej więcej zgodnie z produktywnością, czyli z punktu widzenia ekonomii – we właściwym rytmie. Bez wątpienia dziś, w odniesieniu do tego co produkujemy, jesteśmy właściwie wynagradzani. Możemy się porównać ze Stanami Zjednoczonymi – amerykański pracownik jest wydajniejszy od polskiego i więcej zarabia. Ale relatywny stosunek płac i wydajności jest w obu krajach taki sam. Nie wszędzie tak jest – są państwa, w których są niskie płace, ale i tak przekraczają one przeciętną produktywność pracowników. Te kraje nie są konkurencyjne – my jesteśmy.
Forbes: Ale może przedsiębiorcy mogliby płacić nam więcej?
Maciej Bukowski: Zobaczmy, co stało się z polską gospodarką na przełomie lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku. Mieliśmy kryzys rosyjski, w wyniku którego polskie firmy straciły rynki zbytu, pogorszył się dostęp do kapitału. Przez gospodarkę przetoczyła się fala restrukturyzacji, w wyniku której gwałtownie wzrosło bezrobocie, z mniej niż 10 procent do prawie 21 procent w marcu 2003 roku. Stało się tak przede wszystkim dlatego, że płace okazały się zbyt trudne do obniżenia. Gwałtowna restrukturyzacja zatrudnienia była dla wielu firm jedynym sposobem na utrzymanie się na rynku. Przez kilka kolejnych lat rosła produktywność, ale nie zwiększały się płace. W ten sposób – w przededniu przystąpienia do Unii Europejskiej – doszliśmy do właściwej relacji między wydajnością i poziomem płac.