';

Polityka zagraniczna mówi „sprawdzam!”

Polska polityka zagraniczna potrzebuje zmian. Ale nie dlatego, że Andrzej Duda wygrał wybory i objął urząd prezydenta pod hasłem „zmiany”. Zmieniające się otoczenie międzynarodowe i rosnący potencjał Polski są oczywistym i wystarczającym powodem. Niezmienną pozostaje racja stanu, sposoby jej realizacji zmieniać się powinny.

Polityka zagraniczna należy do najważniejszych kompetencji Prezydenta RP. I jeśli prezydent Andrzej Duda mówi, że „polska polityka zagraniczna (…) nie powinna podlegać rewolucji, bo polityka zagraniczna rewolucji nie lubi”, to ma rację. Pozostaje pytanie o to, jak trafnie nowy prezydent i jego otoczenie odczytują jej najważniejsze zadania i czy dają właściwe odpowiedzi.

Niestety, w polskiej debacie publicznej polityka zagraniczna ma niewielkie znaczenie. Jak mocno jest niedoreprezentowana widzieliśmy wyraźnie w trakcie kampanii prezydenckiej, której dominującymi motywami były in vitro, umowy śmieciowe oraz wiek emerytalny. Choć to właśnie prezydent ze względu na „dłuższy oddech” (dłuższą kadencję i możliwość sprawowania urzędu przez 10 lat) powinien być głównym promotorem refleksji strategicznej na temat spraw międzynarodowych i obecności Polski w świecie.

Tym bardziej, że – paradoksalnie – prezydent staje dziś przed wyjątkową koniecznością tworzenia i uprawiania pełnowymiarowej polityki zagranicznej czasami bez oglądania się na Unię Europejską i NATO, których efektywność na zewnątrz jest dziś znacząco mniejsza niż kilkanaście lat temu. Co więcej, jego kadencja rozpoczyna się w bardzo niesprzyjającym otoczeniu międzynarodowym: w warunkach neoimperialnej polityki Rosji, zdestabilizowanego sąsiedztwa wschodniego i południowego oraz tektonicznych zmian w polityce pozaeuropejskiej, które zasadniczo wpływają na zachowania naszych partnerów europejskich i atlantyckich.

Prezydent słusznie uważa, że Polska ma potencjał, aby odgrywać rolę „poważnego i szanowanego” aktora na arenie międzynarodowej. Jednak szlachectwo zobowiązuje. Kraj poważny i szanowany powinien proponować coś więcej niż ogólnikowe hasła. Nie wystarczy stwierdzenie, że polityka zagraniczna musi być (jak powiedział w orędziu prezydent) „spokojna, zdecydowana i jednoznaczna”. Postępująca globalizacja i integracja europejska powodują, że coraz bardziej rozwój wewnętrzny każdego kraju zależy od sytuacji zagranicznej. Dlatego Polska powinna wreszcie dorobić się szczegółowej i długoterminowej strategii polityki zagranicznej, uwzględniającej zmieniający się kontekst międzynarodowy i potrzeby wewnętrzne (polityka zagraniczna jako narzędzie). Niestety, specyfika polskiej kultury politycznej, która realizuje się głównie „tu i teraz” oraz „na własnym podwórku” spowodowała, że prezydent i jego środowisko nie przedstawili dotychczas poza ogólnymi hasłami szczegółowych pomysłów zmian. Nie znajdziemy ich także w programie Prawa i Sprawiedliwości, choć po 8 latach w opozycji PiS mógłby opracować kompleksowy program nowej polityki zagranicznej. Tą samą słabością wykazała się rządząca przez dwie kadencje Platforma Obywatelska. W 2012 roku MSZ przyjął pierwszą strategię polityki zagranicznej na… cztery lata. Ani razu nie odwołali się do niej w swoich exposé ministrowie spraw zagranicznych.

Czas trudnych pytań

Polska w UE

Dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że prezydent i jego współpracownicy traktują polskie członkostwo w UE skrajnie selektywnie. Polska zdaje się być częścią Europy, gdy są pieniądze do wzięcia z budżetu unijnego lub gdy wydarza się agresja Rosji na Ukrainę. Przestaje nią być, gdy wybucha kryzys uchodźców nad Morzem Śródziemnym. W tym względzie trudno dostrzec fundamentalną różnicę w podejściu rządu PO i prezydenta PiS. Wolimy być „biorcą” europejskiej solidarności niż jej „dawcą”.

Członkostwo Polski w strefie euro zostało odłożone ad Kalendas Graecas przez niemal wszystkie siły polityczne. PiS nie jest wyjątkowy. Mówi otwartym tekstem, nie mydląc oczu jak PO. Jednak dziś, po wszystkich odsłonach greckiego kryzysu stanowiącego doskonały przykład strukturalnych i politycznych niedoskonałości eurozony oraz integracji europejskiej, nie wystarczy jedynie zero-jedynkowe stwierdzenie, że Polska powinna lub nie powinna do strefy euro przystąpić. Sprawy w strefie euro zabrnęły tak daleko, że po porozumieniu UE-Grecja z 12 lipca kluczowe staje się jasne określenie, dlaczego Polska chce lub nie być członkiem strefy i do jakiej strefy euro chce dołączyć. To prezydent i rząd muszą odpowiedzieć na pytania czy:

Kształt UE będzie zależał także w dużej mierze od wyjścia lub pozostania w niej Wielkiej Brytanii. Otoczenie prezydenta Dudy słusznie krytykowało rząd PO, za to że – pomimo  niezaprzeczalnych wad Brytyjczyków – konfrontował nas niepotrzebnie z Londynem, z którym więcej nas łączy niż dzieli. W interesie UE i Polski jest pozostanie Brytyjczyków w Europie; jednak nie za wszelką cenę. Polska musi mieć w tej sprawie klarowne stanowisko, a jeszcze lepiej, gdyby miała pomysł jak rozwiązać ten problem.

Polska jako lider Europy Środkowej tworząca własny nurt w UE

Wizja regionu ciągnącego się od Skandynawii po Turcję z Polską w roli promotora integracji jest aspiracją, do której warto dążyć. Patrząc na kierunki wizyt zagranicznych byłego premiera i byłego prezydenta trudno nie przyznać, że zbyt mało uwagi poświęcili choćby Skandynawii czy Rumunii. Jednak czy obecny prezydent i jego doradcy dostrzegają, jak zróżnicowane są interesy krajów regionu oraz ograniczenia polskiego potencjału przywództwa w regionie? Twierdzenie, że Grupa Wyszehradzka byłaby bardziej spójna w sprawie Rosji, gdybyśmy byli bardziej aktywni – patrząc od lat na politykę Fico, Orbana i Zemana – wydaje się być albo romantyczne, albo życzeniowe. W ramach UE Polska powinna zacieśnić relacje ze Skandynawią (szczególnie ze Szwecją), Rumunią i Bałtami oraz wykorzystywać szczeliny w krajach Grupy Wyszehradzkiej (np. prezydent Słowacji patrzy na Rosję jak prezydent RP). Jednak, musimy sobie zdawać sprawę, że przeważnie kraje te nie chcą tworzyć alternatywnego nurtu w UE. Patrząc na ich stosunek do strefy euro można zauważyć, że często chcą być w głównym nurcie lub już w nim są (Bałtowie, Słowacy). Na przykład Rumunia – najważniejszy dla nas partner w Europie Środkowej – chce jak najszybciej zostać członkiem strefy euro. Blisko 70% Rumunów popiera wejście do strefy euro, a w kwietniu 2015 rząd w Bukareszcie przyjął mapę drogową, zakładającą spełnienie wszystkich kryteriów z Maastricht do końca 2018 roku. Bardzo podobne stanowisko zajmuje rząd i społeczeństwo Bułgarii.

Polska i Niemcy

Prezydent Duda ma rację twierdząc, że trzeba z Niemcami otwarcie rozmawiać o różnicach interesów, zaś Trójkąt Weimarski potrzebuje reaktywacji, aby nie stać się ostatecznie pustym rytuałem. Dobrze się stało, że w trakcie wizyty w Niemczech prezydent podkreślał wagę i zasługi Kanclerz Merkel i Berlina w budowaniu wspólnego, unijnego stanowiska w sprawie agresji Rosji na Ukrainę. Bez tego wsparcia nie byłoby przecież poważniejszych sankcji unijnych wobec Rosji.

Czy kwestia mniejszości polskiej nad Łabą jest naprawdę kluczowa? Poparcie dla praw mniejszości nie ma charakteru masowego wśród Polaków mieszkających od kilku pokoleń w Niemczech. Czy nasze non possumus w sprawie europejskiej polityki klimatycznej nie jest reytanowską „grą na czas” zamieniającą Polskę w energetyczny i gospodarczy skansen? Patrząc na kraje najbardziej rozwinięte, ich skok cywilizacyjny opierał się na ograniczaniu roli węgla. Naszym sąsiadom z Europy Środowo-Wschodniej zmiana miksu energetycznego wychodzi znacznie szybciej i lepiej niż nam. Chcemy ogłoszenia przez Niemcy końca formatu normandzkiego, tyle tylko, że na razie popierają go Amerykanie. Od nich też „zażądamy” zmiany stanowiska? Słusznie żądamy od Niemiec zrozumienia dla naszego postulatu budowy baz NATO, tylko do tej idei przekonać powinniśmy także innych – w tym USA.

Polska vs NATO i USA

Prezydent Duda słusznie postuluje wzmocnienie potencjału militarnego Polski, kładąc nacisk na słabe punkty polskich sił zbrojnych. Nie postawił jednak zdecydowanie ostrzej tej sprawy w trakcie kampanii wyborczej. Nie skrytykował prezydenta Komorowskiego za zwiększenie nakładów na obronność o… 0,05% PKB. Po drugie, warto przypomnieć PiS-owi, że przez osiem lat nie przedstawił własnego szczegółowego programu modernizacji polskich sił. Oprócz większego potencjału militarnego PiS stawia na ścisły sojusz w sferze bezpieczeństwa z USA. Zgoda w 100%. Jednak od prezydenta Dudy i PiS nie usłyszeliśmy słowa krytyki tak zwanej „doktryny Komorowskiego”, sprowadzającej się do hasła „nasza chata z kraja”, nie jeździmy zagranicę. Musimy zdać sobie sprawę, że Polska stanie się dla USA naprawdę ważnym sojusznikiem, jeśli będzie miała potencjał militarny i równocześnie gotowość do angażowania się poza własnym podwórkiem, jak najważniejsi gracze w NATO. Dotychczas te warunki nie zostały spełnione. Szczególnie istotne byłoby polskie zaangażowanie na Bliskim Wschodzie, który obok Dalekiego Wschodu jest najważniejszym regionem dla Ameryki, a jedocześnie niezwykle istotnym dla UE, Rosji i coraz istotniejszym dla Chin. W ramach światowego systemu naczyń połączonych region ten jest silnie powiązany – z czego w Polsce słabo zdajemy sobie sprawę – z obszarem poradzieckim (rywalizacja równoległa: USA, Chiny, Rosja, Iran, Turcja i Saudowie, dżihadyści z byłego ZSRR na Bliskim Wschodzie i „franczyzy” Państwa Islamskiego w krajach poradzieckich; ceny surowców, itd). Społeczeństwo w ramach doktryny Komorowskiego dowiaduje się o niezwykle dużych kosztach „egzotycznych” ekspedycji wojskowych, które miały spowolnić modernizację polskich sił zbrojnych. W rzeczywistości koszt całej polskiej misji w Afganistanie (2007-2014) nie przekracza 15% rocznego budżetu obronnego Polski. Prawie nic nie mówi się o korzyściach dla Polski wynikających z tych misji (nowy sprzęt, doświadczenia wynikające z uczestnictwa w prawdziwej wojnie, współpraca z sojusznikami na placu boju, zobowiązania sojusznicze).

Polska i Wschód

Polska pozycja w UE, NATO i Europie Środkowo-Wschodniej będzie zależeć w dużym stopniu od naszych wpływów na Wschodzie. Kluczowe znaczenie dla Polski i jej pozycji w Europie już tradycyjnie będzie miała przyszłość Ukrainy. Niestety, na razie wypadamy blado. Polski premier odwiedził Ukrainę po raz pierwszy w styczniu 2015, blisko rok po Majdanie i przyznał jej 100 milionów euro kredytu na 10 lat. 10 milionów euro pomocy średnio rocznie, z których mają korzystać także polscy biznesmeni. To wygląda mało poważnie. PIS zapowiada znacznie większą aktywność. Niestety, głównie na poziomie ogólnych deklaracji. Jednak twardy kurs prezydenta Dudy i jego otoczenia wobec Ukrainy w sprawie rzezi wołyńskiej, obserwowany w trakcie kampanii wyborczej, może okazać się poważniejszym problemem niż bierność rządu PO. Fakt, że nie doszło do spotkania prezydenta elekta z prezydentem Ukrainy Poroszenką podczas jego wizyty w Warszawie oraz bojkot zespołu parlamentarnego polsko-ukraińskiego przez otoczenie prezydenta w ramach protestu przeciw ustawom historycznym Ukrainy uznającej UPA za jedną z organizacji walczących o niepodległość kraju, nie wróżą najlepiej na przyszłość. Biorąc pod uwagę zaawansowanie budowy nowej tożsamości i determinację Ukraińców, polskie przekonanie, że wymusimy na Ukraińcach ustępstwa w sprawie pamięci historycznej wydaje się być ryzykowne i kontrproduktywne. Polska ma rację mówiąc, że Ukraina nie może zintegrować się z Europą bez krytycznej refleksji nad dziedzictwem UPA i uznaniem jej ciemnych kart i zbrodni. Jednak, Polska musi zrozumieć, że UPA będzie integralną częścią nowej tożsamości ukraińskiej, czy nam się to podoba, czy nie. Pytanie tylko, jaka UPA. Jeśli Polska naprawdę chce wpłynąć na ukraińską pamięć historyczną, musi równolegle dokonać samokrytycznej refleksji na temat obrazu historycznego Ukrainy (w tym UPA) oraz swoich relacji historycznych ze wschodnim sąsiadem. Nie uda się tego osiągnąć pod hasłem walki z „dominacją pedagogiki wstydu i antypatriotycznego rewizjonizmu w opowieściach o naszej historii”.

Polska i świat

Z wypowiedzi prezydenta Dudy i jego otoczenia wynika, że poza Europą na pewno jest USA, ale czy ktoś jeszcze? W Polsce rzadko postrzegamy współczesny świat jako system naczyń połączonych oraz skomplikowany fenomen wykraczający poza rzekome zderzenie cywilizacji islamu i Zachodu. Tymczasem to, co dzieje się w świecie pozaeuropejskim, istotnie wpływa na decyzje i zachowania naszych parterów także w sprawach dotyczących bezpośrednio Europy. Bez zrozumienia procesów globalnych, na przykład islamu nie jako monolitu, ale najbardziej skłóconej wewnętrznie cywilizacji, nie jest możliwe ani trafne definiowanie priorytetów polityki zagranicznej, ani jej skuteczne uprawianie.

Nasza chata już dawno przestała być „z kraja”. Dla Polski naprawdę ważne są relacje ekonomiczne Niemiec z Azją czy też taktyczny sojusz Rosji i Chin. Jak często zastanawiamy się w Polsce nad konsekwencjami dla naszej części Europy ewentualnego uwikłania się Stanów Zjednoczonych w konflikt z Chinami w Azji Południwo-Wschodniej? Zmiana tego stanu rzeczy nie będzie łatwa, ponieważ jesteśmy przekonani, że… znamy się na wszystkim. Polscy „eksperci” ds. międzynarodowych wypowiadają się bardzo zdecydowanie na temat islamu, zarazem jednak często nie potrafią wymienić dwóch najważniejszych świąt islamu ani wytłumaczyć różnicy między szyizmem i sunizmem.

Suweren i polityka zagraniczna

Paradoksalnie „naród suweren”, o którym z atencją mówił prezydent Duda w kampanii wyborczej, może okazać się najważniejszym wyzwaniem dla Prezydenta. Badania opinii publicznej nie pozostawiają złudzeń. Polacy stają się bardziej ksenofobiczni wobec niektórych narodów czy religii, bezkrytyczni wobec własnej przeszłości, zamknięci na świat i skoncentrowani na sobie (izolacjonizm). Chcą Polski poważnej i szanowanej na świecie, ale bez znaczącego wysiłku finansowego. Chcą Zachodu nad Wisłą już teraz, ale bez dodatkowych „krwi, potu i łez”. Warto przypominać słowa marszałka Piłsudskiego o Polakach sprzed 100 lat: „Polacy chcą niepodległości, lecz pragnęliby, aby ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi – a niepodległość jest dobrem nie tylko cennym, ale i bardzo kosztownym”. Jeśli prezydent Duda chce dokonać prawdziwej zmiany w polskiej polityce zagranicznej, będzie musiał czasami iść pod prąd opinii publicznej i to zarówno tej ze strony własnego zaplecza politycznego, jak i opozycji. Zadanie podwójnie trudne, bo obwiniany będzie przez jednych o zdradę ideałów swojego środowiska politycznego, przez innych o partyjniactwo. To będzie dla niego poważniejszy egzamin niż wybory prezydenckie.

Biała księga polskiej polityki zagranicznej

Prezydent Duda słusznie wzywa Polaków do odbudowy wspólnoty, która jest potrzebna także w kwestii polityki zagranicznej. Paradoksalnie jednak droga do wspólnoty wiedzie przez spór o dobro wspólne, który obejmuje jak najszerszy wachlarz poglądów. Niestety, polska polityka zagraniczna bardzo rzadko jest przedmiotem szerokiej dyskusji obejmującej różne środowiska. Prezydenta z racji swojego urzędu jest predestynowany do roli animatora debaty na temat polskiej polityki zagranicznej. Najważniejszym jej rezultatem powinno być opracowanie Białej Księgi, czyli długoterminowej strategii obecności Polski w regionie, Europie i świecie. Taki dokument musi zawierać konkretne propozycje Warszawy dotyczące, między innymi:

Comments
Podziel się
office-main